mercredi 28 avril 2010

Szalencza milosc


Wybralam sie ostatnio na nowy film Julie Delpy "La comtesse", jako ze bardzo cenie prace tej wszechstronnie utalentowanej artystki. Pierwszy film, w ktorym ja widzialam, to "Przed wschodem slonca" - jeden z moich ulubionych filmow. Zakochalam sie w jego subtelnym wdzieku, w przepieknych zdjeciach Wiednia, w niesamowitej historii dwojga ludzi, ktorzy spotkali sie przypadkowo w pociagu, by spedzic ze soba niezapomniany dzien w eleganckiej stolicy Austrii. Film ten mial swoja kontynuacje - "Przed zachodem slonca" i to w tym dziele aktorzy mieli bardzo duzy wplyw na dialogii bohaterow. Tym razem akcja rozgrywa sie w Paryzu - miescie milosci. Nie ma jednak happy endu... Ten film stal sie inspiracja dla Julie w swiecie rezyserskim, aktorskim, jak i muzycznym (bohaterka gra na gitarze i spiewa w jednej z koncowych scen).
Julie Delpy urodzila sie 21 grudnia 1969 roku w Paryzu. Jej rodzicami sa Albert Delpy i Marie Pillet, oboje sa aktorami teatralnymi. Julie podjela studia artystyczne w Tisch School of the Arts n uniwersytecie w Nowym Jorku oraz Actors Studio w roku 1980. W kinie zadebiutowala w wieku 14 lat w filmie "Detektyw" Jean-Luc Godard.
Julie jest rezyserka, aktorka, piosenkarka, malarka.
Jednym z bardziej znanych jej filmow jest film "Dwa dni w Paryzu".
Najnowszym zas "La comtesse".



Film ten opowiada o niezwyklych losach hrabiny Elizabeth Bathory. Rozpoczyna sie monologiem pewnego mezczyzny, ktory nakresla nam sytuacje. W chwili smierci swego malzonka Elizabeth staje sie posiadaczka ogromnej fortuny. W krotkim czasie staje sie najbardziej wplywowa kobieta na Wegrzech w XVII wieku.
Nastepnie poznaje przystojnego, mlodego mezczyzne, w ktorym zakochuje sie od pierwszego wejrzenia. Wydaje sie, ze pn rowniez podziela jej uczucia... W pewnym momencie odchodzi jednak bez slowa. Elizabeth nie moze tego przezyc... Winy zaistnialej sytuacji szuka w sobie, a doklanie w swoim ciele, powierzchownosci. Szybko dochodzi do wniosku, ze jest za stara, jej rece, twarz, zmarszczki, wszystko to jej o tym przypomina... Podczas gdy on jest mlody, piekny, energiczny...
Hrabina coraz wiecej czasu spedza przed lustrem, popada w coraz wieksze kompleksy, w koncu jej obawy przeradzaja sie w obsesje...Zaczyna mordowac mlode dziewczyny, dziewice, by wykorzystywac ich krew, gdyz wierzyla, ze dzieki temu bedzie coraz mlodsza... W calym tym szalenstwie nie zapomina o modliwtwie, o Bogu... Dziekuje mu, ze pokazal jej "taki" sposob na wieczna mlodosc... Co zlego jest w tym, ze chce byc piekna i mloda... Ludzie zaczynja sie domyslac prawdy...
Pewnego dnia przybywa do jej palacu jej ukochany, ktorego nie widziala 3 lata... Hrabina dowiaduje sie, ze on caly czas ja kochal, ze winnym ich rozstania byl jego ojciec... On zas wysylal jej listy, zadne nie dotarly... Teraz jest juz jednak za pozno... Hrabina zostaje skazana na smierc przez zamurowanie zywcem w jej wlasnym pokoju...Zyje jeszcze kilka dni, by popelnic samobojstwo...



W filmie wiele jest scen okrutnych. Na samym poczatku pokazane jest kilka scen z dziecinstwa Elzbiety... Dziecko, ktore nie mialo uczuc, nie mialo serca... Pokazywano jej egzekucje, tortury, smierc...Sama zakopala zywcem piskle w ziemi... by odkopac po kilku dniach...
Mysle, ze bardzo trudno jest byc rownoczesnie rezyserem i aktorem. Duzo latwiej jest byc rezyserem i muzykiem jak np. Alejandro Amenabar, ktory pisze muzyke do swoich dziel filmowych.
Wielokrotnie w filmie Julie Delpy mozna bylo zauwazyc sceny, ktore byly zle zrobione technicznie. Mialo sie wrazenie jakiejs sztucznosci...
Muzyka pochodzila z "Requiem dla snu", co wydalo mi sie troche malo tworcze i kreatywne, choc nie mozna powiedziec, ze byla zle dobrana.
Rytmiczna, wciagajaca w akcje, wyrazna, melodyczna.
Sama Julie w roli Elzbiety niczym nie przypominala milej, gadatliwej dziewczyny z "Przed wschodzem slonca". Wlosy dlugie, ciemne, doskonala charakteryzacja, dlugie, sztywne suknie charakterystyczne dla XVII wieku... To tylko czastka tego, co Julie upodobnilo do hrabiny. Jej postac byla zywa, prawdziwa, momentami dumna i pewna swego, czasami mila, usmiechnieta, czula matka, przyjaciolka, kochanka, a z drugiej strony okrutna, zdolna do wszystkiego morderczyni...




W filmie duzo mowi sie o milosci... Zastanawialam sie, czy taka milosc, to naprawde milosc?! Czy w imie milosci mozemy posunac sie do takich zbrodni??! Czy jestesmy usprawiedliwieni??!
Mysle, ze w momencie kiedy Elzbieta zaczela swoja zbrodnie, skonczyla sie rowniez milosc, a zaczela obsesja. Obsesja za zatrzymaniem za wszelka cene mlodosci i piekna, ktore wedlug Elzbiety mialy zwrocic jej utracona milosc...
Zapomniala jednak, ze piekno i powierzchownosc nie sa tym, co liczy sie najbardziej, bo to, co naprawde wazne, jest ponadczasowe, to nasze wnetrze, nasza dusza.

3 commentaires:

  1. Uwielbiam Delpy, jest cudowna w każdym calu. Niestety nie udało mi się jeszcze obejrzeć "Przed wschodem słońca", widziałam za to "Przed zachodem słońca" i nie zgodzę się z tym, że w tym filmie nie ma happy endu... Tak naprawdę zakończenie może sobie dopisać widz... Oczywiście "Dwa dni w Paryżu" są również przedmiotem mojej sympatii.

    RépondreSupprimer
  2. W takim razie koniecznie musisz go zobaczyc! To wlasnie "Przed wschodem slonca" podbilo moje serce! Jest tam taki boski cytat o milosci i o Bogu, ze jest to przestrzen pomiedzy dwojgiem, kochajacych sie ludzi... No i mam nadzieje, ze "La comtesse" rowniez uda Ci sie zobaczyc. Pozdrawiam!

    RépondreSupprimer
  3. Będę polować na oba filmy :)
    Pozdrawiam również.

    RépondreSupprimer