lundi 24 mai 2010

Sceny otwarte na... niezwyklosc,


na niebywalosc, na niesamowitosc... bo taki jest teatr marionetek i taki byl wlasnie tegoroczny 8-my z kolei festiwal marionetek pt. "Scènes ouvertes à l'insolite" (sceny otwarte na niezwyklosc). Festiwal odbywal sie w teatrze de la Cité internationale, ktory znajduje sie na przeciwko RER B Cité universitaire, 17 bd Jourdan 75014 Paris i trwal od 18 maja do 23 maja.
Nigdy wczesniej nie widzialam takiego prawdziwego przedstawienia marionetkowego, wiec gdy tylko zobaczylam ogloszenia, od razu sie napalilam, planujac juz z tygodniowym wyprzedzeniem, dzien, w ktorym stane sie swiadkiem tego niezwyklego widowiska:). Dzien ten przypadl na wczorajsza niedziele, ktora w calosci tam spedzilam.

Zanim sie jednak tam dostalam, spedzilam dokladnie godzine i 3O minut w metrze (gdyz postanowilam, ze dotre metrem) w zwiazku z jakimis problemami na linii, ktora obralam. Gdy wiec dotarlam bylam juz lekko zirytowana i zmeczona. Moje zirytowanie nie ustepowalo, gdyz nigdzie w calym budynku nie znajdowalam zadnych informacji, gdzie, co i jak funkcjonuje! Postanowilam jednak cierpliwie czekac, co oczywiscie oplacilo sie i zostalo mi wynagrodzone:).
Po okolo 30 minutach kasa z biletami zostaje otworzona, mozna wziazc juz jakies ulotki, zakupic bilety. Czesc przedstawien miala miejsce na polu, poniewaz budynek miesci sie tuz przy pieknym, duzym parku. Jest piekny taras, gdzie mozna wypic chlodne napoje, jest kawiarenka, gdzie mozna kupic cos do jedzenia - co tez uczynilam! Moim wyborem okazala sie najwspanialsza, jaka dotad jadlam tarta za sliwkami! Rewelacja:)) W Polsce taka mozna dostac dopiero okolo sierpnia, a ja zajadam sie juz w maju:).



U stop tarasu mym oczom ukazuja sie trzy malenkie, bialo-czarne domki, z malenkimi okienkami, a dookola kazdego z nich malenkie stoleczki w tych samych kolorach. Rozgladam sie niepewnie, w koncu jakas pani zaczyna cos tlumaczyc grupce osob, wiec przylaczam sie i juz mniej wiecej wiem, co bedzie sie dzialo. Juz za chwilke trzy panie, przebrane w czarne sukienki z bialymi elementami, niektore maja biale kropki, inne biale fartuszki, wyraznie umalowane, zaczynaja spiewac krotka, smieszna piosenke po angielsku - rozpoczyna sie pierwsze przedstawienie pt. "The Hood".

Ale uwaga! To nie jest zwykle przedstawienie, o nie! W tym przedstawieniu bierze sie udzial! Autorem jest Michal Svironi, sztuka otrzymala nagrode jury na miedzynarodowym festiwalu teatru ulicznego. No nic, nie zastanawiam sie nawet i siadam na jednym z tych niewielkich krzeselek. Obok mnie jeszcze dwie inne osoby i jedna z przebranych aktorek. Otwieram okienko i moim oczom ukazuje sie wnetrze domu lalek. Jak na dom lalek przystalo sa w nim lalki, ale przede wszystkim sa w nim filizanki, lyzeczki i dzbanek - wszak jest pora na herbate! I o tym jest przedstawienie - o dobrych manierach podczas picia herbaty! A wiec lekcja z dobrych manier: pani uzywajac niewielkiego dzwoneczka anonsuje nam pore picia herbaty, grzecznie pyta sie kazdego z nas, czy chcemy, wszyscy odpowiadaja pozytywnie, dziekujac przy tym skwapliwie. Pochwili unosimy juz nasze filizanki, obowiazkowo wysuwajac maly palec! Bez tego nie ma picia! Po degustacji na stol wyskakuje krolik - pora na podwieczorek! Dostajemy malutkie madlenki, ktore znajduja sie na talerzyku obok filizanki, kazdy ma taka madlenke dla siebie. Kazdy juz marzy o zatopieniu zebow w ciasteczku, a tu nagle... krolik znika... "O nie! Jadlam tak wolno, ze nie zdarzylam zjesc calego ciasteczka. Chcialabym znow, by byla pora podwieczorka!" - tak reaguje aktorka na znikniecie zwierzecia. I nagle krolik znow wyskakuje! Pani zamiast dokonczyc swoje ciasteczko bierze sie za ciasteczko mojej sasiadki, krolik znow znika, znow to samo zdanie i tak az wszystkie ciasteczka zostaja naruszone przez lakoma aktorke; zaproszeni goscie obeszli sie smakiem:P


Potem zaczyna bekac, dobre zachowanie i savoir-vivre biora w leb! I tak konczy sie to krotkie przedstawienie, w ktorym kazdy bral udzial, bo byl zmuszony do dania odpowiedzi:)) Bardzo ciekawe doswiadczenie:D
Juz w duzo lepszym humorze udaje sie tuz obok, gdzie stoi bialy stary samochod, wlasciwie bus, obok ciekawy stolik przypominajacy zegar; zdezorientowana podczodze do samochodu, w ktorym znajduja sie nietypowe przedmioty, ktore mozna dotknac, w kazdym cis przekrecic, cos przestawic, ba, mozna nawet,na nich stanac!
Tym wspanialym cudem okazala sie waga! Oj, nie mam najmniejszej ochoty sie wazyc... Ale, ale! To nie jest zwykla waga! Niemilosierne cyferki gdzies zniknely, zamaist tego na tarczy widnieja pewne przedzialy. Na kazdy przedzial oddzielne cytaty, o co chodzi??? Pytam pania, ktora jest specjalistka od tego wynalazku. Otoz waga ta mierzy nasz poziom stresu! Najlepszy wynik osiagaj ci, co maja zero, co zdarza sie rzadko, rzecz jasna. U mnie wskazowka znajduje sie w przedziale przed zerem, odczytuje cytat: "La morte attrape d'abord ceux qui courent" (smierc dogadnia najszybciej tych, ktorzy biegna) - oj, duuuzo stresu:PPP

Smieje sie jednak (nie lubie biegac:DD) i wchodze do pojazdu! Kilka kolejnych niesamowitych przedmiotow jest jeszcze do odkrycia! Kukulka, tykanie rytmomierza, stare listy i inne. Potem krociutki spektakl, podczas ktorego nic sie nie dzieje, gdyz aktorka w spokoju i uwaznie "bierze swoj czas", doslownie tlumaczac z francuskiego. No, ale w koncu wyciaga jablko, wklada do magicznego urzadzenia i po chwili czestuje nas kawalkiem owocu:).
Przedstawienie nosi tytul "Baby rumowe" (Les Babas au Rhum - Francja) Anny Spielmann. Nietuzinkowe:D



Z pleneru przechodze do wnetrza budynku. Uff! Juz troche chlodnej. W barze teatralnym znajduje sie bowiem wystawa marionetek pt. "Figures", artystka jest Aline Bordereau, ktora zreszta poznaje. Wysoka, chuda, brunetka okolo czterdziestki. Opowiada troche o swej pracy. Obiekty wystawione sa w niewielkiej sali. Nie jest ich duzo: krzeslo wiklinowe, na ktorym siedzi "kobieta" - lalka, malutki domek, domek lalki, ktora przeglada sie w lustrze, popiersie innej kobiety, cudny ptak! I inne dziwolagi, niektore demoniczne...

No i wreszcie przyszla kolej na profesjonalne przestawienia. Jest ich trzy, taki zestaw wybieram, place 12 euro.
Pierwsze przedstawienie trwa godzine i jest wystawiane w pieknej, duzej sali. Jest to "El vol de calandria" - przecudny spektakl Disseta Teatre z Hiszpanii. Hiszpanskiego ducha da sie odczuc juz po kilku sekundach! O czym opowiada
nam sztuka? Na scenie pojawia sie trzech aktorow: dwie kobiety i mezczyzna. Wszyscy ubrani sa w takie same, fioletwoe fartuchy. Dookolanich pelno dziwnych przemiotow. Nikt nic nie mowi, z glosnikow wydobywa sie atmosferyczna muzyka - klimaty Davida Lyncha. Kreca sie trche po scenie, tu cos badaja, tu ogladaja, przygladaja sie w bardzo niepewny i nieufny sposob. W pewnym momencie pan bierze stary akordeon, zaczyna grac i po chwili go otwiera! A ze srodka wychodzi niesamowita istota - bohater przedstawienia! Oczywiscie kukielka! Niezwykla, bo drewniana, o dlugich, cienkich nogach, duzych stopach, smiesznej malej glowie z duzym nosem:) To Niente. Powoli oswaja sie z nowym terenem i ludzmi, ktorzy zaburzyli mu spokoj. Niente nie zna tak naprawde zycia, poznaje go dopiero, gdy zostaje mu przestawiona Calandria - piekna, wrazliwa dziewczyna (kukielka, oczywiscie!) o ciezkich stopach - doslownie, ubrana w zwiewna czerwona sukieneczke. Bohaterowie zaczynaja sie poznawac i jak na prawdziwych bohaterow przedstawienia przystalo coraz bardziej sie soba zachwycaja, odkrywaja, by w koncu sie w sobie zakochac. Jest tylko jeden problem Calandrai nigdy nie bedzie mogla latac:( mimo wszytskich pocalunkow Niente. Tenze jednak wpada na pomysl, by uwolnic dziewczyne z ciezkich butow, po prostu je rozwiazujac! Znow sa szczesliwi! Calandria moze latac wraz z jej ukochanym! Jednak ich szczescie nie trwa dlugo... Calandria jest tak lekka, ze odfruwa do nieba, podczas gdy Niente pozostaje na ziemi... Serce Calandrii pozostaje na ziemi, zostake wrzucone do wazonu z woda - rozpuszcza sie... Niente powraca do akordeonu...
Przedstawienie jest piekne! Jestem zachwycona! Zachwyca mnie scenografia, muzyka, cienie i swiatlo na scenie, piekny taniec marionetek! Zachwyca mnie niebanalny, piekny, subtelny scenariusz!



Godzina minela, za pol godziny kolejny spektakl! Na co tym razem? Na francuskie przedstawienie pod tytulem "Signaux" (znaki) Yngvild Aspeli, ktore trwa 30 minut. To zachwyca mnie juz znacznie mniej... Jest to historia pewnego mzczyzny, ktory stracil reke, ale nadal ja odczuwa. Siedzi zamkniety w domu przed oknem, nie moze spac, pewnego dnia zauwaza dziewczyne, spacerujaca ulica, ktora bardzo go interesuje. Po tym "spotkaniu" reka przestaje go bolec; potem znow ja widzi, daje jej znaki z okna, ona na chwile przystaje, idzie jednak dalej, w pewnym momencie nadjezdza auto, kobieta zostajepotracona i umiera. Na scenie jest trzech aktorow i marionetka chlopaka ludzkich rozmiarow. Scena pozostaje ciemna, depresyjna, sama marionetka jest bardzo depresyjna, blada, brzydka. Oprocz tego okno, ktore sluzy jako jednen z akcesoriow. Ciesze sie, ze juz koniec! Po pieknie zeszlego przedstawienia, to wydaje mi sie malo ciekawe i nudnawe.




No i w koncu ostatnia scenka, na ktora tym razem musze poczekac okolo godziny, a jak na ironie trwa tylko 10 minut! Ale bylo warto!
Sztuka ta nosi tytul "Allume! Eteins!" (wlacz! zgas!)znow tej samej autorki - Yngvild Aspeil (Francja). Tym razem malenka scena, fotel, drewniany stolik z lampka i jedna aktorka, ktora budzi sie z glowa starej baby na swej piersi - to ona sama, starsza, ktora chowa sie przed smiercia. Aktorka jest swietna! Zmienia glosy - swoj i starej baby! Podoba mi sie!
I z tym ostatnim przedstawieniem konczy sie festiwal marionetek. Z nowymi artystycznymi doswiadczeniami wrocilam do domu. Co prawda ja w teatrze marionetek nie czulabym sie spelniona, ale sa luszie, ktorzy to kochaja i wspaniale mi to wczoraj udowodnili!

samedi 22 mai 2010

Je t'aime!



Przepiekny, sloneczny i wakacyjny dzien jest dzis w Paryzu! W powietrzu "wisza" juz wakacje, co da sie dotkliwie zaobserwowac w metrze, na uliacach, w sklepach. Masy turystow zaczynaja zjezdzac. Ja jednak wybralam sie do miejsc mniej zatloczonych, a tak urokliwych, ze nie moglam sie nacieszyc tym pieknem!
Moim dzisiejszym celem byla wystawa fotograficzna w Hotel de Ville o wdziecznym tytule "Paris d'amour" czyli Paryz milosci.
Autorem zdjec jest Gérard Uféras. Fotograf ten urodzil sie w Paryzu, gdzie zyje i tworzy do dzis. Od roku 1984 rozpoczal regularna wspolprace z magazynem Libération, dla ktorego realizowal liczne reportaze i dla ktorego zorganizowal swoja pierwsza ekspozycje.
Nastepnie regularnie publikuje w prasie narodowej jak i miedzynarodowej.
W 1986 roku bral udzial w kreowaniu agencji Vu, a od 1993 roku jest czlonkiem agencji Rapho.

Rownolegle z zawodem fotoreportera, pracuje jako portrecista, realizuje kampanie reklamowe, sesje zdjeciowe mody, a takze dokonuje swoje wlasne, indywidualne odkrycia, dzieki ktorym zostaje doceniony w swiecie zewnetrznym.
Jego praca byla licznie nagradzana i stala sie czescia kolekcji w domu europejskim fotografii la Maison européenne de la pgotographie w Paryzu, Fonds national d'art contemporain (sztuka wspolczesna), l'Union centrale des arts décotatifs(sztuki dekorowania), bibliotece narodowej Francji oraz wielokrotne wystawy zagraniczne.

1987 Prix des directeures artistiques
1990 Prix Villa Médicis hors les murs
1991 BP Arts Journalism Award
1997 World Press Photo
1999 Grand Prix SCAM
2007 Digigraphie Award



Taka krotka biografia fotografa zostala zaprezentowana na tej niezwyklej wystawie. Dlaczego niezwyklej?? O tym juz za chwilke...
Wchodze do sali i moim oczom ukazuje sie duza sciana, na ktorej zamieszczone sa niewielkie zdjecia zakochanych w sobie par, a posrod nich czerwony napis Paris d'amour. Od razu wiem, ze dobrze trafilam:))
Ze zdjec emanuje ogromne szczescie, niektore zrobione sa w pomieszczeniach, niektore w plenerze i tutaj rozpoznaje kilka charakterystcznych punktow, jak np. Sacré Coeur.
Jeden czlowiek kocha drugiego czlowieka. Akceptuje i szanuje jego plany, jego pochodzenie, jego wiare. Laczy ich jedno: wszyscy wypowiadaja to samo slowo: "tak".
"Tak" na nadzieje, "tak" na tolerancje, "tak" na szacunek.
Wystawa ta jest symbolem naszej wolnosci, naszego miasta, naszego zycia.

Tak prezentuje ekspozycje dyrektor Hotel de Ville.



Przechodze do kolejnej sali, gdzie porozwieszane sa zdjecia Gérarda. Celem fotografa bylo ukazanie milosci dwojga ludzi wlasnie w tym najbardziej istotnym dla nich momencie - w dniu ich slubu. Powstaje wiec mnostwo zdjec par mlodych w kosciele, zlaczonych w pocalunku, przygotowania panny mlodej do ceremoni, wspolna zabawa na weselu... Zostaja uchwycone liczne emocje: radosc, szczescie, wzruszenie...
To, co laczy wszystkie zdjecia to oczywiscie milosc.



Oprocz zdjec mozna przeczytac krotkie cytaty fotografowanych ludzi, o tym jak sie poznali, o tym, czego sie obawiali, o tym jak wspaniale jest byc po prostu razem kazdego dnia od nowa. Niektore sa dosc smieszne. Rozbawil mnie w szczegolnosci dialog pomiedzy synem a ojcem. Syn obwieszcza ojcu, ze chce sie zenic, na co ojciec odpowiada mu, czy jest tego pewien, on, ze owszem. A wiec zastanow sie ponownie - odpowiada mu rodzic.



Je ne peux m'empecher d'associer le pratique de l'art à la notion d'amour et de partage.

Nie moge sie powstrzymac przed kojarzeniem praktykowania sztuki z pojeciem milosci i dzielenia sie nia.

Gérard Uféras



Sam fotograf mowi, ze dla niego fotografowanie to opowiadanie historii. Tak Gérard widzi swa prace i jej sens. W taki sposob wykonal ta ekspozycje. Ukazujac historie kilku zakochanych w sobie ludzi i co ciekawe skupil sie wlasnie na pokazaniu i uchwyceniu roznicy kultur i wyznan. W ten sposob mamy do czynienia z wieloma religiami, mozemy przypatrzec sie, jak ceremonie slubne odbywaja sie w innych kosciolach, jakie tradycje temu towarzysza.





Oprocz tego wyswietlany jest film, w ktorym przeprowadzany jest wywiad z artysta. To dzieki temu obrazowi dowiaduje sie, jak on postrzega swoja prace. Uwaza on bowiem, ze zdjecie moze byc interpretowane na rozne sposoby, dla kazdego moze oznaczac cos innego. Zapoznaje sie z pieknymi zdjeciami jego tworczosci, jego zachwyt Opera i tancem (tu rozpoznaje siebie) - poczatkowo zachwyca go cialo, jego mozliwosci, swiatlo, nawet cienie rzucane przez ciala tancerzy, nastepnie kostiumy. Zachwyt nie opuszcza - Gérard skupia swa uwage na modzie, powstaja przepiekne obrazy.
Ubawilam sie na tej wystawie przednio! Szczescie fotografowanych par udzielilo mi sie bezsprzecznie, jak i reszcie zwiedzajacych!


Ekspozycja nie jest duza, nie pochlania calego populdnia, ale jest bardzo dobrze zrobiona i oswietlona. Oczywiscie zapisuje Gérarda Uférosa na liste moich ulubionych artystow:)
Na koncu wystawy jest niewielki butik, gdzie mozna kupic ksiazki ze zdjeciami fotografa, pocztowki, z tylu na bialym tle sciany widnieja imiona pozujacych par - swietne!



I tak optymistycznie podbudowana, wyszlam korzystac z tego cudownego dnia na paryskim Marais, ktore pachnialo latem i wakacjami.
Nie pozostalo mi nic, jak zyczyc Wam wszystkim takiej pieknej, wzajemnej milosci!!
Je vous aime:))

mardi 18 mai 2010

Zapierajacy dech w piersiach widok...


z mojego paryskiego okna...
Dlugo wstrzymywalam sie z napisaniem tego wpisu. Dlugo nie wierzylam, ze to wlasnie moj widok i moje okno, ale to jednak prawda!
Okno znajduje sie na 7 pietrze, z ktorego widoki rozciagaja sie na wspaniala, zlota kopule Invalides. Za kazdym razem, gdy spogladam z tego okna, usmiecham sie do siebie i wierze w to, ze warto, ze warto dalej walczyc...




Ulica, przy ktorej znajduje sie kamienica, w ktorej mieszkam, jest dluga, szeroka, elegancka, utrzymana w stylu architektonicznym charakterystycznym dla roku 1909-tego. Po obu stronach chodnkia ciagnie sie, jakby aleja kasztanow, ktorych kwiaty przeslicznie kwitna na rozowo. Niedaleko wzrok przyciagaja cudne, duze i kolorowe paki magnolii. Za skrzyzowaniem znajduje sie piekny park "Champs de Mars", ktory zawsze zachwyca mnie swa niezwykla i roznorodna przyroda.
Juz tylko kilka malych krokow dzieli mnie od tego, by znalezc sie pod sama wieza Eiffla i tlumow zwiedzajacych turystow.
Bardzo lubie te spacery u stop wiezy Eiffla - naprawde jest magiczna! Miejsce to zawsze tetni zyciem. Czy to mieszkancy tej okolicy, ktorzy biegaja codziennie w parku, czy to spotkania z przyjaciolmi i pikniki na trawie, czy, recz jasna, masa zwiedzajacych. Nie brakuje oczywiscie handlarzy, ktorzy czesto bardziej irytuja niz sklaniaja do jakiegokolwiek zakupu!


Mimo tego zawsze gdy sie tamtedy przechadzam, czuje, ze jestem szczesliwa. Ba, za kazdym razem przekonuja sie od nowa, ze milosc istnieje:), bo to przeciez takie romantyczne miejsce!
Zycie jest niezwykle... Ostatnio wracajac wieczorem, gdy wszystkie gwiazdy swiecily na niebie, zdalam sobie sprawe, ze widok, ktory rozciaga sie przede mna (oswietlona wieza Eiffla), uchwycony zostal na zdjeciu, ktore zawiesilam sobie kiedys w moim pokoju w Polsce... A teraz przechadzam sie ta ulica, teraz tu jestem i budze sie kazdego ranka, widzac z jednej strony Invalides, a z drugiej wieze Eiffla... I choc nie jest latwo, wierze, ze wszystko ma swoj sens...



dimanche 16 mai 2010

Co jest boskie??


Takie pytanie zostalo zadane slawom w majowym Numéro. Odpowiedzi byly bardzo rozne, znalazla sie nawet osoba, ktora nie wiedziala, co powiedziec. Zapytalam sama siebie, co jest dla mnie boskie i odpowiedz jakiej bym udzielila brzmi: Ludzie, ktorych kocham i kawa w "Trzech Czeresniach". I wlasnie zamierzam napisac o tej nietuzinkowej kawiarni, ktora przyciaga mnie ilekroc mam chandre, czuje sie samotna i mam wrazenie, ze wszystkiego mam juz dosyc! Siadam wtedy w niewielkim barwnym saloniku, zamawiam café crème i cytujac slowa naszej wspanialej noblistki - wlasnie w tej chwili "zycie bywa znosne":D.

Kawiarnia ta dokladnie nazywa sie "Le thé aux 3 Cerises", czyli herbata w Trzech Czeresniach. Przyciagly mnie do niej metalowe lawki, stoliki i krzesla, przykryte kolorowymi, wzorzystymi, kwiatowymi poduszkami i obrusami, kazdy w innym ksztalcie, ktore znajduja sie przed sama herbaciarnia.




Po uchyleniu drzwi wejsciowych, nieufnym wsliznieciu sie do srodka, znalazlam sie w innym swiecie! Magicznym, kolorowym, barwnym, radosnym, swiecie, w ktorym Alicja z Krainy Czarow na pewno poczulaby sie jak w domu:)).
I ja sama poczulam sie jak u siebie, bo taka siebie lubie - radosna, kolorowa i usmiechnieta. A wierzcie mi o usmiech w tej kawiarni nie trudno:D.
Okragle lub kwadratowe stoliki, wygodne krzesla, jedno jakby z baldachimem, zawsze mam ogromna ochote, by sie znalezc pod tym baldachimem, ale ze stolik przeznaczony jest dla trzech osob, cierpliwie wyczekuje chwili, gdy w koncu w towarzystwie tych, ktorych kocham, bede mogla tam wlasnie usiasc!


Na przeciwko drzwi wejsciowych znajduje sie rzecz jasna lada z (i to jest najwazniejsze!) slodkimi przysmakami, czyli ciasta, tarty, tiramissu (dalam sie skusic:P), salatki owocowe, ale i nie tylko, gdyz dania obiadowe rowniez sa do dostania. Karta menu jest oczywiscie rozbudowana jak nalezy, takze wybor jest ogromny i czlowiek juz sam nie wie, co tu wybrac!
Moja faworytka stala sie wlasnie kawa z mlekiem! I wierzcie mi albo nie, ale jest to najlepsza kawa jaka pilam w Paryzu! A pilam juz wiele, bo kawoszem jestem jak sie patrzy:)). Zwykle w paryskich kawiarniach serwuja Café Richard, ktora wedlug mnie gatunkowo nie jest najlepsza, nie posiada odpowiedniego aromatu. Tutaj natomiast kawa jest wspaniala, ma wyrazny smak i zapach, podawana z niewielka pianka na gorze i do tego mleczko obok. Uwielbiam!




Sama wlascicielka jest nadzwyczajna! Piekna, ciepla, mila brunetka okolo 40-tki. Zawsze z usmiechem wita wszystkich klientow:) Jako ze jestem stalym bywalcem, za kazdym razem pyta sie, czy wszystko u mnie w porzadku:)). Czasem krotka, mila rozmowa:DD Reszta ekipy tez mnie poznaje... Pracuje tam pewien pan, ktory nie przepusci okazji, by poslac mi usmiech (biedak nie ma jednak u mnie szans:PP).




Sama herbaciranie w przepiekny sposob okreslaja slowa, ktore znajduja sie na karcie.

Na poczatku jest to sen malej dziewczynki. Miejsce pelne czaru, stylowy salon, romantyczny ogrod, gdzie mozna sie spotykac i spedzac unikalne, niezwykle chwile, pelen spokoju i przyjemnosci.
Mala dziewczynka dorasta, staje sie kobieta, ktora skonkretyzowala swoje marzenia, zawsze jednak natchnione wspomnieniami z dziecinstwa.
Potrzebuje intymnosci oraz atmosfery, ktora definiuja slowa wyrafinowany, wartosciowy,luksusowy.
Witamy u malej Laurence, teraz Wy mozecie zaczac marzyc...




Kawiarnia znajduje sie na 47, avenue de Suffren, 75007 Paris
Tel. 01 42 73 92 97
Godziny otwarcia:
od pon. do piatku: 10.00-18.00
sobota i niedziela: 10.00-19.00

Smacznego!

jeudi 13 mai 2010

Zdjecia sa lustrem...


Wybralam sie dzis do Le Bonmarché, w ktorym wystawiona jest teraz przepiekna ekspozycja pod tytulem "Le cinéma d'Ellen von Unwerth".

Ellen urodzila sie w 1954 roku w Niemczech. Zanim rozpoczela kariere fotografa, pracowala przez 10 lat jako modelka; byla muza lat 80.
Swoj styl uksztaltowala, fotografujac dla takich magazynow miedzynarodowych, jak: Vogue, Elle, Vanity Fair, I-D, The Face, Interview.

W roku 1991 otrzymala pierwsz nagrode na Festiwalu Miedzynarodowym Fotografii mody(Festival International de la photographie de mode).




Jej zmyslowa i wesola fotografia z niezwyklym talentem koresponduje pomiedzy naturalnoscia a sztuczka.
Jej styl wyroznia sie sposrod innych skupieniem na szczegolach, mocnym, wyraznym kadrowaniem, zywymi kolorami, cieniami lub zdjeciami bialo-czarnymi, pelnymi energii, styl, ktory proponuje i przedstawia nam inne, oryginalne spojrzenie na mode i na kobiete.




Une actrice est faite pour jouer. Devant un appareil photo, si on ne la dirige pas, elle s'enuie.

Aktorka jest stworzona do grania. Jesli przed obiektywem aparatu fotograficznego nie kieruje sie nia, nie wzskazuje tego, co ma robic, nudzi sie.


Wystawy w Le Bonmarché robia na mnie zawsze ogromne wrazenie! Sa po prostu swietnie i profesjonalnie zrobione. Zawsze eleganckie, interesujace, zaskakujace...




Z glosnikow wydobywa sie piekna, atmosferyczna muzyka, na czarnej scianie bialymi literami napisana jest krotka biografia Ellen z niewielkim zdjeciem, przedstawiajacym rozesmiana, szczesliwa fotografke (od razu rzuca sie w oczy jej niemieckie pochodzenia; jest bardzo podobna do Claudii Schiffer). Za naszymi plecami rozciaga sie dosc obszerna sala, rowniez utrzymana w czerni, wszedzie natomiast sa porozwieszane zdjecia, ktore zawieszone sa przy suficie, w taki sposob, ze zwiedzajacy przechadza sie pomiedzy nimi. Efekt jest swietny!

Zwlaszcza, ze same zdjecia zapieraja dech w piersiach! A na zdjeciach same gwaizdy:D Moje serce jak zykle zdobyly zdjecia z Penelope Cruz, ktora na nich jest jeszcze piekniejsza, przeswitne zdjecie z Juliette Binoche, fantastyczna Emmanuelle Beart, Ashley Judd, Leatitia Casta, przystojny Brad Pitt, Monica Belucci, George Clooney, Natalie Portman, Vanessa Paradis i wiele wiele innych!
Trzeba przyznac, ze Ellen ma ogromny talent!
Ale to nie koniec wystawy... Otoz na samym koncu znajduja sie malenkie salki, gdzie wyswietlane sa filmy Ellen von Unwerth - "Diabolo Bionda", "Wendybird", "Epihany". Sa to filmy nieme, towarzyszy im muzyka. W jednym z nich wystepuje Kirsten Dunst, w innym Eva Mendes (w ogole mi sie ta aktorka nie podoba...). Filmy sa przepiekne! Niezwykle subtelne, magiczne... Ruch kamery, zdjecia, zblizenia na detale, niebanalne rozwiazania... wszystko to wskazuje nam na oryginalnosc i nietuzinkowosc niemieckiej artystki.
A oto jeden z nich:



Ekspozycja jest niewielka, w pigulce prezentuje nam postac Ellen, ale dzieki temu nie nuzy, przyciaga tlumy i dzieki swej wspanialej oprawie pozostaje w pamieci!
No i zacheca do dalszego sledzenia niezwyklej pracy fotografki!

Bo jej zdjecia sa jak lustra... Sa uchwyceniem blasku i czaru aktorow!
A ja smiem dodac, ze z pewnoscia i zwyklych ludzi, bo w kazdym z nas jest cos niezwyklego i pieknego, cos, co sprawia, ze jestesmy pelni czaru!







dimanche 9 mai 2010

Owoc cywilizacji - o modzie


Jako, ze milowymi krokami zblizaja sie urodziny mojej siostry (nie zdradze ktore! Tego nie robi sie kobiecie:PP), chcialam jej zadedykowac ten wpis, gdyz to, co potrafie najlepiej to wlasnie pewna forma tworzenia, do ktorej zaliczyc mozna pisanie.
Dlugo zastanawialam sie, o czym mam napisac... Az wpadlam na pomysl - o modzie, rzecz jasna! Juz ona wie, dlaczego...
Wybralam sie dzis do ukrytego muzeum "Les arts décoratifs", ktore znajduje sie na rue Rivoli, tuz przy Louvrze, na wystawe Histoire idéale de la mode contemporaine. Les années 70&80, czyli wysmienita historia mody wspolczesnej - lata 70 i 80, ktora trwa od 1 kwietnia az do 10 pazdziernika 2010 roku.
Museum proponuje nam pierwsza taka ekspozycje, ktora skupia sie na modzie wspolczesnej od lat 1971 az do chwili obecnej.




Wsapniala oprawa scenograficzna uswietnia cala wystawe, jej 150 kreacji i 40 filmow video, ktore ukazuja nam pokazy mody pochodzace z tamtych lat. Oprocz tego sa zdjecia, jest muzyka, dokaladne opisy biograficzne kreatorow, jak i ogolne cechy charakteryzujace ich prace.




Dwie defilady, dwie kluczowe daty otwieraja i zamykaja ekspozycje: kolekcja Yves Saint Laurent z 1971 roku i defilada "les rap-pieuses" Jean Paul Gaultier z 1990.
Autorom udalo sie skompletowac najwazniejsze, emblematyczne kreacje ostatnich 20 lat. Cala wystawa jest rezultatem dlugiej pracy, polegajacej na zidentyfikowaniu i zebraniu wszystkich zdjec oraz filmow video. Efekt osiagniety: kolekcja eksperymentalna, najwieksze nazwiska mody, ale rowniez kilku kreatorow mniej znanych. Zwiedzajacy przechadza sie "pomiedzy" latami,z sezonu na sezon, podziwia wielkie zmiany i odkrycia stylistyczne oraz dokonania kazdego kreatora z osobna.



Lata 70 charakteryzuje przede wszystkim fenomenalna wystawa dla "pret-a-porter", w ktorej to przoduje Yves Saint Luarent. To wlasnie jego kolekcja z 1971 roku, zarazem skandaliczna i rewolucyjna, wyznacza nowe tory dla obrazu haute couture i determinuje przyszlosc mody.
Lata te cechuje skupienie sie owczesnych kreatorow mody na projektowaniu kolekcji, ktore wyrazaja zachodzace zmiany demokratyczne.




A Paris, écrit Charles Roux, bien qu'elle soit commerce comme ailleurs. La mode ne serait rien si elle n'était pas aussi un fruit de la civilisation, le pouvoir miraculeux de savoir créer de belles choses avec quelques metres de mousseline et deux ou trois oppositions de tons. Un art la haute couture? Une manifestation de la couture? Bien sur que oui, du moins dans celles de ses formes qui durent et qui s'imposent.
(Le Monde, juillet 1983)




Paryz, pisal Charles Roux, tak, jak wszedzie staje sie komercyjny. Moda stanie sie niczym, jesli nie bedzie owocem cywilizacji, magiczna wladza i sila tworzenia pieknych rzeczy z kilku metrow muslinu i dwoch lub trzech zmain tonow. Sztuka haute couture? Manifestacja kulturowa? Oczywiscie, ze tak, przynajmniej w formach, ktore trwaja, kostnieja i ktore sa narzucone.


Lata 70 charakteryzowali tacy tworcy, jak juz wczesniej wspomniany Yves Saint Laurent, Issey Miyake, Jean Muir (zafascynowaly mnie jej zwiewne kostiumy, lekkie sukienki, w ktorych kobieta wyglada jak motyl!), Grès (stroje bardzo podobne w stylu do Jean Muir), Cacharel - Jean Bousquit (boskie!), Sonia Rykiel, Kenzo, Chloé par Karl Lagerfeld, Dorothée Bis, Ter&Bantine par Chantal Thomass, Claude Montana.



Je ne dessine jamais une robe sur le papier, dit-elle, elle se forme dans mon esprit: ensuite je me laisse guider par les proportions du corps. Le role de la couleur est de me conduire et de m'inspirer.

Grès

Nigdy nie rysuje mojej sukienki na papierze. Ona tworzy sie w mojej wyobrazni, jest tworem mojej weny: nastepnie daje sie prowadzic proporcjom ciala. Rola koloru jest kierowanie i inspirowanie mnie.




Lata 80 sa synonimem nizaleznosci, odmiennosci kreacji zarazem uroczystych, wieczorowych, jak i nieokielznanych.
Charakteryzuje je wolnosc tonow, stylow, ekspresja i nadmiar.






Tutaj pojawili sie tacy artysci, jak: Thierry Mugler, ponownie Issey Miyake, Popy Moreni, Jean-Charles de Castelbajac, Marc Audibert, Yohji Yamamoto, Rei Kawakubo, Anne-Marie Beretta, Jean Paul Gaultier, Christian Lacroix, Azzedine Alaia, Chanel par Karl Lagerfeld, Romeo Gigli, Sybilla.



Les vetements sont mes prises de positions. C'est une vieilles mentalité japonaise: c'est ce qui est fait qui compte.

Rei Kawakubo

Ubrania sa dla mnie uchwyceniem pozycji. To stara mysl, zasada japonska: to to wlasnie sie liczy.





Oprocz mody, na drugim pietrze znajdowala sie swietna wystawa bizuterii, ktorej nie moglam przegapic! Ukazywala ona rozne rodzaje bizuterii - naszyjniki, broszki, pierscionki, grzebienie do wlosow, spinki, bransoletki, na przestrzeni wiekow, poczawszy od starozytnosci, skonczywszy na wspolczesnosci. Moje serce (jak zwykle) podbila secesja! Sadze, ze gdyby ten styl jeszcze nie istnial, to z pewnoscia bym go wprowadzila:P. Slawni, francuscy artysci bizuterii secesji: Lucien Gaillard, Paul Vever i René Lalique.




Wspaniale jest moc podziwiac piewsze dziela tych wszystkich mistrzow mody, ktorzy sa tak znani dzis. Wspaniale jest zobaczyc na wlasne oczy dziela tych, o ktorych jeszcze rok temu czytalam tylko w ksiazkach... Wspaniale jest dzielic sie ta wiedza i przezyciami z Wami!