mercredi 30 juin 2010

Za co ta nagroda?!


Nie wiem, co dzieje sie w tym momencie z repertuarem kinowym, ale nie znajduje filmu godnego uwagi... Czy to jakis kryzys? Kryzys pomyslow, dobrego smaku i wyczucia? Czy tak trudno napisac dobry film, ktory ma nam cos do przekazania, ktory cos wnosi do naszego zycia?!
Jestem zdegustowana!
Ogladalam kiedys w ktores lato bardzo piekny film Venezia, ktory traktowal o festiwalu filmowym w Venezi. W ktoryms momencie glowna bohaterka mowi, ze film jest dla niej bardzo wazny, ze wielokrotnie, gdy oglada dobry film ma wrazenie, jakby byl on zaadresowany wlasnie dla niej.
Dla mnie tez kino bylo zawsze najwazniejsze. Gdy ogladam dobry film, mam wrazenie, ze nim zyje; jego piekne zdjecia, madre dialogi, nietuzinkowa muzyka sprawiaja, ze przezywam go cala soba.
Dobrych filmow sie nie zapomina...
Juz od kilku miesiecy wypatruje jakis ciekawych afiszy filmowych i nie znajduje nic ciekawego! Myslalam, ba!, bylam pewna, ze festiwal w Cannes rozrusza jakos rezyserow, ale nic z tych rzeczy!
Pierwszy film na jaki sie wybralam to "Copie conforme", ktory w ogole mnie nie zadowolil. Owszem Juliette Binoche zagrala bardzo dobrze, ale film nic nie wnosi, niczego nie przekazuje, jest mdly.
Dzis udalam sie na "Tournée" - film, ktory zdobyl nagrode za najlepszy scenariusz. Dostalam nawet karte znizkowa, bo trwa teraz festiwal filmowy i filmy sa za 3 euro, tylko co z tego, jak nie ma na co isc! Naprawde nie znajduje nic godnego uwagi... Szkoda mi czasu i...nerwow!
Chyba jeszcze nigdy w zyciu tak nie wynudzilam sie w kinie jak dzis wieczorem...
"Tournée" wyrezyserowal Mathieu Amalric. O czym chcial nam opowiedziec jego tworca??
Jest to tournée koncertowe kilku gwiazdek amerykanskich, ktore robia czasem bardzo smiale show. Nie wahaja sie pokazywac nago, z tandetnymi rekwizytami; chyba jedna tak naprawde miala jaki taki talent; pisala piosenki, grala na fortepianie i spiewala, a reszta tanczyla do tych piosenek. Chca stworzyc "New Burlesque". Ich producent jest Francuzem i organizuje im tournée po swoim kraju, obiecujac Paryz jako punkt docelowy. No, ale coz... Jak sie okazuje producent jest calkowitym "biedakiem" emocjonalnym; ma problemy rodzinne, jak i zawodowe...
Nie wie nawet, w ktorym roku urodzil sie jego syn, jego najlepszy przyjaciel wystawia go i nie pozwala wystapic na scenie paryskiej, ktora wczesniej mu obiecal... Gwiazdki amerykanskie wystepuja wiec na obrzezach Francji, naiwnie wierzac, ze dotra do Paryza. Ale nie docieraja i w miare podrozy zaczynaja sobie zdawac z tego sprawe... Producent w koncu na samym koncu przyznaje sie do tego na glos i tak film sie konczy...



Co w tym filmie jest pokazane?
Okropne kostiumy, w ktorych wystepuja tancerki, jedna ma pelno tatuazy, to, jak przygotowuja sie do wystepow, maluja sie, ubieraja, tylko troche widzimy wystepow, z reguly "zza kulisow", oczami producenta; widzimy to jak spedzaja wieczory na imprezach, troche z tego jak podrozuja pociagiem;
Sa tak stereotypowo amerykanskie, ze bedac Amerykanka chyba bym sie obrazila... glupiutkie, umalowane, utapetowane, z glupimi usmiechami, sztuczne i nienaturalne, wrecz karykaturalne... Producent zas drazni swa niezaradnoscia, brakiem meskosci,odwagi, zaradnosci, przedsiebiorczosci...
Czytam, ze jako gatunek miala to byc komedia i zarazem dramat... Nie rozesmialam sie ani razu, wzruszyc tez sie nie wzruszylam...
Zadaje sobie tylko pytanie, co sklonilo jury do przyznania nagrody temu filmowi? To, ze zycie artystyczne nie jest proste, ze amerykanskie marzenia nie zawsze sie spelniaja? Tylko tak naprawde ani nie byla to wysoka i gornolotna sztuka, ani artystki nie reprezentowaly soba niczego niezwyklego, niczego odkrywczego...
Nudzilam sie strasznie... Juz o moment chcialam wyjsc z tej sali, bo nie moglam wytrzymac!




Chyba tylko w jednej scenie spodobaly mi sie zdjecia i ujecia i nic ponadto!
Cos okropnego... Gdybym napotkala ten film w telewizji przelaczylabym po pierwszych pieciu minutach...
Krytyki publicznosci sa jednak na plus...
Mnie nie zachwyca, nic nie mial mi do przekazania, nic do pokazania, a wrecz przeciwnie po takich filmach mam zawsze glupie uczucie, ze wszystko jest do niczego, wszystko jest beznadziejnie brzydkie.
Filmu wiec nie polecam, ale i tak pewnie przekonacie sie sami. Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii! Zastanawam sie, czy czasem dobre opinie publicznosci nie biora sie z tego, ze film "musi" byc dobry, skoro dostal taka nagrode... Ale czy czasem nie lepiej zasanowic sie, czy faktycznie byl wart tej nagrody?! Mysle, ze dobrze miec swoje zdanie i ja nigdy bym nagrody temu dzielu filmowemu nie przyznala!

mercredi 23 juin 2010

Moje swieto muzyki


Nie wiem, czy wiecie, ale we Francji w zwiazku z pierwszym dniem lata organizowane jest swieto muzyki. W tym dniu wszyscy moga dac wyraz swojej pasji muzycznej: mozna spiewac, mozna grac, mozna tanczyc...
No tak "mozna"... Kiedy w Polsce ogladalam film "Dwa dni w Paryzu" nie moglam sie doczekac, kiedy i ja bede uczestnikiem tego swieta!
A tymczasem nic szczegolnego sie nie wydarzylo...
Pojechalam po poludniu w okolice Opery Palais Garnier, bo mysle sobie, co jak co, ale kolo Opery cos musi sie dziac. I nic...nic szczegolnego:/ reszta dzielnicy zupelnie uspiona. Puste ulice, puste sklepy, puste kawiarnie... bylam naprawde zdziwiona! W mojej dzielnicy to juz w ogole o swiecie muzyki mozna zapomniec:(
Ale na nude nie moge narzekac! Moja wspaniala znajoma, ktora bardzo cenie, napisala mi ostatnio takie bardzo madre slowa, w ktore i ja w glebi serca zawsze wierzylam: w zyciu nigdy nie ma sensu niczego zalowac, bo widocznie zycie przygotowuje nam cos lepszego.




Przyszlo mi wiec "grac" nowa, niesamowita role w moim zyciu...Dostalam szanse wprawienia sie w zawod barmana:)) zajecie to jest naprawde pasjonujace:))
pracuje wieczorami, wiec zarywam noce, wracam okolo 3 nad ranem; poznaje swietnych ludzi, ucze sie jak przygotowywac piwa, koktajle, drinki, napoje cieple; rodzaje win juz mam w malym palcu:)) ucze sie jak podawac, co z czym, w jakiej szklance, ile, jak nalewac etc.
Bardzo mi sie to podoba! Ba, nauczylam sie nawet otwierac butelki te z winem i te z szampanem:DD (wczesniej nic nie umialam, smieja sie ze mnie, ze nie jestem prawdziwa Polka). Czasami zostajemy po pracy razem i kazdy pracownik ma prawo (przywilej) do jednego darmowego napoju alkoholowego:)) i rozmawiamy i zartujemy tak do 3 rano:)) a ja siedze sobie tak z boku i dociera do mnie, ze nigdyn przenigdy nie wyobrazlam sobie, ze bede mogla zyc takim nocnym paryskim zyciem! Doslownie!
Praca lekka nie jest, co to to nie! Trzeba robic wszystko szybko, kilka rzeczy na raz! W miedzy czasie trzeba wymyc wszystkie szklanki, kieliszki, filizanki... na koniec zostaje mi "tylko" wymywcie calego baru, czyli wszystkie blaty, maszyna do kawy, to, gdzie nalewa sie piwa - troche tego jest:PP Ale ten czas wlasnie uwielbiam, bo puszczamy duzo glosniej muzyke, spiewamy i tanczymy, oczywiscie w czasie pracy:)))



Po raz kolejny przekonuje sie, ze zycie jest niesamowite i pelne niespodzianek! Zawsze gdy przechodzilam kolo tego baru, myslalam sobie, jak fajnie byloby tu pracowac! Zawsze rano siada tam pewna starsza pani. Z wygladu przypomina raczej kogos bardzo biednego, ale z pewnoscia jest na odwrot, bo kogo stac chodzic kazdego dnia na sniadanko do dosc drogiej restauracji?! Zawsze gdy ja widzialam, mialam ogromna ochote dowiedziec sie kto to taki! I mysle, ze teraz to kwestia kilku dni i zaspokoje swoja ciekawosc:DD Raz przeszla mi przez glowe taka mysl: "z pewnoscia sie dowiem, nie wiem jak, ale juz zycie sie o to postara!"
A jak na razie wszelkie niedociagniecia nadrabiam usmiechem i wdziekiem osobistym:)) we wlosy wpinam sobie czerwony kwiatek i ten kwiatek juz zrobil furore, a pracuje dopiero cztery dni:))
Zastanaiwiam sie, czy za chwile moj dziennik nie zamieni sie w dziennik barmanki, w ktorym bede "zatrzymywac" wszelkie ciekawe przpisy na koktajle i drinki:PPP
Ale obiecuje Wam, ze za niedlugo wybieram sie do teatru, czyli bedzie po staremu:D
Choc mi powiedzieli, ze nie potrzebuje juz kursow teatralnych, bo teatr jest tu, w tej pracy! I wiecie, ze to prawda!
Mysle, ze w tej pracy trzeba miec zaciecie aktorskie, by zaistniec! Z czystym sumieniem moge powiedziec, ze wszyscy, ktorzy tam pracuja, takowe posiadaja. A teraz ja znalazlam sie wsrod nich:))



A na koniec... kilka przepisow:)) i ciekawostek z tego frapujacego swiata, w ktorym wszyscy koncza jako alkoholicy (to zart! mam nadzieje!):
do winka rozowego, by bylo slodsze mozna dodac troche limonady i dwie kostki lodu - wyborowe:)); diabolo nie ma nic wspolnego z alkoholem, choc nazwa jest taka, ze az sie prosi:) - jest to nic innego jak troche syropu mietowego, limonada i kostki lodu i tyle! Monaco - syrop z granatow, limonada i na zakonczenie piwo; kir - czyli likier owocowy wedlug uznania, ale bardzo malo plus biale wina Sauvignon; pastis - serwujemy z jedna kostaka lodu i obok z karawka wody; moje nowe dziecko, ktore wczoraj stworzylam to mojito:DD bylo piekne! A jak sie je przyrzadza - limonke kroimy na niewielkie kawalki; 4 male kawalki wyciskamy bezposrednio do szklanki, dodajemy liscie miety, 2 lyzeczki cukru trzcinowego, nastepnie zgniatamy dodajemy skruszony lod, baccardi (liczac szybko do 5), mieszamy lyzeczka, ktora pozniej pozostawiamy i wszystko to zalewamy perrierem:)) potem dekoracja, czyli listek miety, dwie male slomeczki i takie swiecace cudo do srodka:DD I moje dziecko wczoraj blyszczalo:)) potem zamowiono jeszcze dwa kolejne:))) i znow dalam upust mojej kreacji:)))
To na razie tyle ze swiata zwarioawnej Paryzanki:)), ktora za chwile wybiera sie na walke z wiatrakami, czyli francuska biurokracja:PP
Chcialam jescze podziekowac wszystkim wspanialym osobom, ktore "byly" ze mna przez te kilka bardzo trudnych chwil! Milego, slonecznego dnia! Moj zaczyna sie od 18.00:DD

P.S. Zdjecia sa tworczoscia pewnej przesympatycznej Ani, ktora mialam przyjemnosc ostatnio poznac, gdyz byla tu na kilka wakacyjnych dni:) Wraz z jej przyjacielem bylismy razem na wiezy Eiffla, by pozegnac slonce albo raczej podziwic zachod slonca:)) Z tego wypadu powstalo kilka neologizmow i tak na przyklad - "przepardon" i "piorochron" :DDD napisala mi, zebym o nich pamietala... zawsze bede pamietac!

mardi 15 juin 2010

...


Wtorkowy, piekny, magiczny wieczor. Niestety zmarnowany, samotny, trudny... Nie wiem, co mam o nim sadzic... Co przyniesie jutro??
Dlaczego gdy juz po malu wszystko uklada sie w dobrym kierunku, gdy plany i marzenia zaczynaja nabierac ksztaltow, gdy juz je dostrzegam, juz prawie dotykam, to wszystko gdzies niknie??
Spogladam w niebo, jest teraz takie piekne... Lazurowy blekit przepieknie mieni i laczy sie z rozowo - czerwonymi chmurami... na ich tle pojawiaja sie co jakis czas jaskolki... sa takie radosne, piekne, magiczne, wolne...
w szybie odbija sie wieza... wlasnie swieci... jest godzina 22.00...
A po moich policzkach splywaja lzy...
Jeszcze wczoraj bylam taka szczesliwa, jeszcze wczoraj wszystko jawilo sie w jasnych barwach...
Znow ciezko, znow musze podejmowac trudne decyzje, znow musze walczyc... Kiedy zdobede??!



Jeszcze kilka dni temu podziwialam zachod slonca z wiezy Eiffla, cieszac sie i wierzac, ze marzenia jednak sie spelniaja, ze daje rade, ze bedzie dobrze...
A teraz?? Teraz robi sie juz ciemno, czerwono-liliowe chmury powoli znikaja, ja sama malo co juz widze na klawiature...
Kocham Paryz. Zakochalam sie w nim od pierwszego wejrzenia... Zakochuje sie caly czas od nowa... Wczoraj w nocy na rowerze przez mosty; codziennie rano przez okno; u Fauchona na kawie... na zakupach na Champs-Elysées...



Czy potrafilabym go opuscic?? Czy mam tu byc?? Czy mam realizowac swoje marzenia? Czy sluchac glosu rosadku?? Czy mam sie poddac?? Czy mam walczyc??
Czy zycie mnie "probuje"? Czy chce wiedziec, ile jeszcze wytrzymam??
Spogladam przez okno... jest taki piekny wieczor... Invalides jak zwykle kroluje, wspaniale oswietlony....
Spytasz, co sie dzieje...To zycie znow daje mi o sobie znac...
Ale te jaskolki... Te jaskolki cos mi przypominaja... czy to byla Nadzieja??

jeudi 10 juin 2010

Ochronic dzielo


W koncu aktualny repertuar kinowy ruszyl z cala pompa! Pojawiaja sie ciekawe filmy, ktore zostaly nagrodzone w Cannes kilka tygodni temu. Musze przyznac, ze jako milosniczka Juliette Binoche, nie moglam przepuscic "Copie conforme", gdzie grala glowna role, za ktora otrzymala wyroznienie.
Dlatego we wtorkowy wieczor wraz z moja swiezo poznana kolezanka wybralysmy sie do kina kolo Odeonu, by dowiedziec sie, co tym razem pokazala niesamowita Juliette. Czy wiecie, ze z pochodzenia jest Polka?! Jej dziadkowie mieszkali w Czestochowie, ktora aktorka czesto odwiedza i ktorej jest ambasadorka!
Coz, swiat jest maly...
Tytul fimu mozna przetlumaczyc jako kopia uwierzytelniona. Jest to nowy film Abassa Kiarostami.
Pieknej Binoche towarzyszyl William Schimell.
Film mnie zaskoczyl, moge powiedziec, ze nawet zszokowal.... swoja prostota, cisza, niezwykla nasyconoscia trudnych, mocnych emocji...
Trudno mi go sklasyfikowac, okielznac, jest w nim mnostwo symboliki, w kazdym najdrobniejszym gescie, w kazdym spojrzeniu, w kazdym detalu...
Sprobuje go jednak okielznac, rozsuplac, "rozebrac" i rozszyfrowac!
Za punkt wyjscia obralam sobie sam tytul - co to jest kopia? Dlaczego kopia? O co tu chodzi? Co rezyser chce nam zasygnalizowac i przekazac?
Zagladam do slownika...
Kopia – dokladne powtórzenie wykonanego wczesniej dziela (np. rzezby, obrazu, obiektu architektonicznego), z tego samego (lub tanszego) materialu, przy zastosowaniu tej samej techniki, w tej samej skali. Kopia powinna byc oznakowana, tak aby nie nosila znamion falszerstwa (nazwisko osoby sporzadzajacej kopie jest znane). Kopie wykonuje sie w celach dydaktycznych, kolekcjonerskich, dla ochrony dziela oryginalnego (np. kopie rzezby, pomnika eksponuje sie na wolnym powietrzu, a oryginal wystawia sie w muzeum).
Teraz moge przejsc do krotkiego opisu wydarzen; film zaczyna sie nietypowo... zblizenie na stol i kamienny kominek; na stole zainstalowane sa mikrofony; slyszymy odglosy rozmow; jestesmy na jakiejs konferencji, ktora jeszcze sie nie rozpoczela; pojawiaja sie napisy, obraz caly czas ten sam; nie lubie tego i zawsze Wajde za to wysmiewam, a tu prosze kamera nawet sie nie rusza, caly czas to samo ujecie...
Po napisach cos zaczyna sie dziac, podchodzi mezczyzna, robi probe mikrofonu i przeprasza za spoznienie oczekiwanej osoby. Kto to taki? Okazuje sie nim mezczyzna, okolo 40, pisarz, ktory bedzie prowadzil konferencje na temat swojej nowej ksiazki "Copie conforme". W miedzyczasie przychodzi dojrzala kobieta, siada tuz z przodu, towarzyszy jej syn; nie sluchaja rozmowcy, tylko przelotnie, po chwili wychodza... Ona idzie szybkim krokiem, chlopak powoli, kilka dobrych krokow za nia, nie spieszy sie, by ja dogonic; tak chodza zawsze...
Spotykaja sie w restauracji, ona zdarzyla zlozyc juz zamowienie; odbywa sie bardzo dziwna rozmowa miedzy nimi; nic nie rozumiem...
Kobieta, ta postac wlasnie odgrywa Juliette, zakupila kilka ksiazek "Copie conforme"; chce by autor zadedykowal je dla jej przyjaciol oraz siostry, umawia sie z nim do swojej pracowni, gdzie znajduja sie wlasnie kopie roznych rzezb;
Witaja sie, po czym on proponuje spedzenie popoludnia w plenerze, zachwycony jest pogoda, widokami, akcja bowiem dzieje sie we Wloszech.



Biora samochod, prowadzi kobieta; pisarz podpisuje swoje ksiazki; cala sekwencja ukazuje nam piekne pejzaze Wloszech - jestem zachwycona! Rozmowa pomiedzy bohaterami jest dziwna; czuje sie dziwnie; bohaterka wydaje mi sie jakas nienormalna, nienaturalna, ba, niemozliwa! Tak nie zachowuje sie osoba, ktora poznaje zdolnego pisarza, ktory na dodatek robi jej przysluge; Juliette w jednej chwili usmiecha sie, jest mila, po czym za chwile jest zdenerwowana, nie ukrywa niezadowolenia, pojawiaja sie nawet ostre slowa, nie krepuje sie; za chwile znow jest mila i taktowna... Zabiera go w miejsce, gdzie ludzie biora sluby, bo ponoc przynosi szczescie nowozencom; tutaj pisarz pyta, czy ona sama brala tu slub; nie ma odpowiedzi;
potem ida do niewielkiego muzeum; ona chce mu pokazac pewna kopie, bo przekonana jest, ze bedzie nia zachwycony; nie zachwyca sie...w zamian za to chce wypic kawe; znajduja wiec niewielka kawiarnie; zamawiaja napoj, po czym jego telefon przerywa im rozmowe; odbiera, wychodzi i zostawia Juliette sama;
przedtem opowiada jej o tym, co bylo natchnieniem do napisania powiesci; podczas opowiesci po policzkach kobiety splywaja lzy... zaczynam rozumiec... lacze powoli fakty...
wlascicielka kawiarni rozpoczyna rozmowe na temat "meza" Juliette; mysli bowiem, ze pisarz jest jej mezem...
Juliette mowi, ze jest to czlowiek, ktory mysli tylko o sobie; kelnerka odpowiada, ze czuje, ze mimo to jest to dobry maz;
I tak pada kluczowe zdanie, ktore aktorka powtorzy dwa razy: "Ty zyjesz swoim zyciem, a rodzina zyje swoim". Ja juz wiem... to jej maz...ta gra pozorow na poczatku wydaje mi sie dziwnym pomyslem...moze jest to ciekawe, ale malo realne, moze stwarza atmosfere tajemnicy, ale jest nieprawdziwe, malo zyciowe; troche bez sensu, nie widze w tym sensu... Moze to ma byc kopia?? Kopia poczatku udanego zwiazku?? Ale w takim razie nieudana, zle zrobiona, zle zlepiona... emocje biora gore... mysle jednak, ze w tym momencie scenariusz troche kuleje...
Jest jedna jedyna scena w tym filmie, podczas ktorej sie smieje! Juliette w przezabawny sposob zagrala rozmowe telefoniczna ze swym synem! Byla niesamowita:))
energicznie gestykulowala i dosc glosno artykulowala:D
Rozbroila mnie ta scena...
Nie jest to jednak koniec jednodniowych przygod... Juz wiem, ze przechadzaja sie miejscami, ktorymi kiedys spacerowali, gdy milosc pomiedzy nimi kwitla... kosciol, gdzie brali slub, plac przed starym kosciolem, gdzie Juliette zachwyca sie rzezba kobiety i mezczyzny, ktory sie nia opiekuje, oslania i ochrania ja. Dla Juliette rzezba i to, co chce przekazac jej autor, jest przepiekna! On nie rozumie jej zachwytu, nie podziela jej poasji i pogladow; mowi nawet, ze sie za nia wstydzi... Juliette pyta wiec przechodniow, co sadza o tej rzezbien potwierdzaja jej slowa; napotkany mezczyzna podchodzi nawet do jej meza i mowi mu, ze to, co powinien zrobic, to po prostu polozyc swa dlon na jej ramieniu; ze ona tego potrzebuje, ze czeka wlasnie na to....odchodza, a on niesfornie kladzie reke na ramieniu bohaterki; jest szczesliwa...
on jest glodny, wiec szukaja restauracji, ktora znajduje sie tuz obok, zamawiaja wino; kobieta wychodzi do toalety; maluje sie, przymierza kolczyki, w koncu wybiera biale; jest piekna, czuje sie piekna; wraca do stolika; on niezadowolony - wino jest niedobre; chce wyjsc; ona wyrzuca mu, ze on nawet jej nie widzi; jest zmeczony; nie mowi, ze jej nie kocha, ale nie mowi, ze ja kocha...
wychodza; ona znajduje dwa kawalki chleba, dzieli sie z nim, idzie do kosciola i saida na lawce; on czeka na zewnatrz; po chwili ona wraca; wpada jej do glowy pomysl, by zajsc i jeszcze raz zobaczyc pokoj, gdzie spedzili swoja noc poslubna; pokoj numer 9; ona wchodzi pierwsza; wyglada przez okna; pyta go czy pamieta; on nie pamieta...jak moze nie pamietac? Ona pamieta wszystko,nawet najdrobniejszy detal; on mowi, ze jest piekna, ze sie zmienila, ze jeszcze bardziej piekna; ona proponuje mu, by zostal, by znow sprobowali, ze sie uda...on - "mowilem Ci, ze o 21.00 musze byc na dworcu". Na ekranie pojawiaja sie napisy...

Zaczynam powoli rozumiec... ten jeden dzien jest kopia ich dnia, gdy sie pobierali, gdy byli szczesliwi, gdy wierzyli, gdy przyrzekali, gdy mysleli "na zawsze", gdy sie kochali...wracaja po kilku latach... nie wyszlo, ona ma nadal nadzieje - na szyi nosi naszyjnik z wazka, a wazka symbolizuje nadzieje; on jest zmeczony, nie widzi problemu w tym, ze realizuje siebie, ze nie jest z rodzina...
Czy juz nie kocha?? Nie mowi ani nie, ani tak... moze w jakis sposob jest przywiazany?
Kopia wypada marnie....to nie ten sam material...
To, co mnie zastanowilo to to, ze Juliette trzy razy odbijala sie w lustrze. Co to moze oznaczac? Czy i ona jest kopia? Czy odbicie w lustrze?? Ona teraz, dzis i ona kiedys, wczoraj. Juz nie taka sama, zmieniona, doswiadczona, bardziej dojrzala, wiedzaca czego chce...
Nie on... On jest caly czas taki sam...tak samo zimny, egoistyczny, przystojny... Czy wiec to kopia jest lepsza? Czy dzielo oryginalne?!
W filmie w ogole nie bylo muzyki... Caly czas na nia czekalam i sie nie doczekalam... rezyser mial na celu oddanie prawdziwego, realnego dnia z zycia bohaterow... Ja jednak odczuwam, ze jest to szkoda, bo dzieki muzyce film bardziej zapada mi w pamiec...
Juliette zagrala rewelacyjnie! Dzieki niej zwykly w sumie scenariusz nabral zycia, nabral charakteru; gdyby nie ona to nie sadze, by film zdobyl jekies szczegolne uznanie... Ludziom, ktorzy siedza obok mnie, nie podoba sie... smieja sie, podczas gdy ja czuje sie zupelnie pusta...czuje ogromny smutek i zal, bo obraz ten probuje mi wmowic, ze wspolne marzenia o milosci, przyrzekanie, ze bedzie sie zawsze razem, nadzieja, wiara, sa na nic... ze zycie weryfikuje to wszystko... ze dobrze jest tylko na samym poczatku...
Czy takie jest przeslanie tego dziela?? Mozna takie zaproponowac... nie znajduje innego...

samedi 5 juin 2010

Od kilku dni...


zycie jest niesamowite! W koncu wyswiecilo slonce i to nie tylko to na niebie, ale rowniez to osobiste:DD.
W Paryzu okres festiwali i innych fantastycznych wydarzen coraz bardziej sie "rozkreca"! Ludzie wychodza z mieszkan, z muzeow, ba, z murow, by spedzic niezapomniane wieczory pod gwiezdzistym niebem.
I taki niesamowity wieczor spedzilam w czwartek! Byl to czysty przypadek! Akurat przechodzilam kolo Madeleine, by dostac sie do teatru Madeleine, gdy nagle zauwazylam tlum ludzi, ltoczacy sie przy niewielkim sklepiku Maison du chocolat. Przed sklepem rozstawione niewielkie budki. Jako ze nie mialam pojecia o co chodzi, uprzejmie poprosilam o wyjasnienie mi tego niesamowitego zjawiska i kolejki ciagnacej sie przez cala ulice! Otoz 3 czerwca odbywala sie "La nuit du gateau", czyli noc ciasta! Wszystkie najswietniejsze wspanialosci domu czekolady Maioson du chocolat, byly dostepne za darmo w dowolnych ilosciach:DD Poprzez boskie macarony (waniliowe, cytrynowe, czekoladowe, mangowe, pistacjowe... - Ladurée moglo sie schowac!), eklerki, musy czekoladowe, ciasteczka z malinka na gorze, ciasteczka pistacjowe, cytrynowe, tiramissu, lody, czekoladki cytrynowe, morelowe, pomaranczowe... Oj, cale masy! A wybor tak ogromny, ze mialam duze problemy - wszak nie sposob wszystko zjesc!

No, ale nic! Na poczatku trzeba bylo sie ustawic w dluuuugiej kolejce... Stalam tak 2 i pol godziny!
Z utesknieniem spogladalam w glab niewielkich domkow, ktore staly przed samym sklepem, gdzie szczesliwcy pili juz szampana, zajadali sie pysznosciami, rozmawiali i korzystali z wszelkich dobrodziejstw, jakie ofiarowal Maison du chocolat tego wieczoru.
No, ale przeciez najlepszy sposob na nude, to rozmowa! Takze pierwsza osoba, z ktora zawieram przelotna znajomosc, okazuje sie pewna murzynka, ktora cwana sztuka! Dostaje sie juz po 15 min do srodka! Warunkiem dostania sie do srodka jest posiadanie pewnej nietypowej bransoletki, czyli wstazki z napisem Maison du chocolat, brazowej, badz czerwonej:D.
Ktos po prostu byl mily i jej ja dal.
Juz po kilku minutach stania podchodzi przemila pani (o takich to nie idzie inaczej powiedziec:D) z taca, na ktorej jest asortyment najlepszych czekoladek - do wyboru do koloru! Moj wybor pada na przepyszna czekoladke o smaku pomaranczowym! W zyciu nie jadlam lepszej!



Usmiecham sie szczesliwa, bo wszechobecna czekoladowa pasja udzielila sie mi podwojnie! Jestem w poblizu jednego z domkow, gdzie przy stoliku siedza dwie kobiety i jeden niesamowity pan:)) Pan patrzy na nas, biedakow, cierpliwie czekajacych w kolejce. W pewnym momencie jedna z pan dzieli sie z kims z kolejki malenkim deserem czekoladowym, oczywiscie, ja zaskoczona, na glos wypalam, ze jest to niezwykle mile z jej strony! I co?? Juz po chwili taki sam deser znajduje sie w mojej rece! Otoz ten niezwykly starszy pan predko leci do stoiska, by z usmiechem mi go wreczyc:D. Zaczynamy rozmawiac:)), no ale kolejka sie przesuwa do przodu i musze go opuscic. Nastepna znajomosc zawieram z pewna para. Pani o pieknych dluugich rzesach, brunetka, nietuzinkowa od razu przyciaga moja uwage, po chwili spostrzegam jej kolege, ktory ma dluugie wlosy, ale takie naprawde dluugie, prawie do pasa.
Ja bym mu je od razu sciela:PP. Mezczyzna okazuje sie niezwykle sympatyczny!! Zartujemy razem:D, liczymy o ile metrow posunelismy sie do przodu przez okolo dwie godziny!
Niestety poddaja sie juz na ostatnim zakrecie:/ zmieniaja plany i ida do restauracji:(( Zegnam sie wiec z nimi i nie ukrywam zalu!
Po chwili jednak rozmawiam juz z trzema Chinkami! Sa bardzo sympatyczne i wszystkie bardzo ladne:D Niestety nie za dobrze mowia po francusku, ale jakos sie dogadujemy:D. Ja robie osobista reklame i juz po kilku minutach zachwalam im kawiarnie, w ktorej obecnie pracuje. Musza koniecznie mnie odwiedzic!
W miedzy czasie oczywiscie, co jakis czas podchodza ekspedienci z nowymi smakolykami, a to macarony albo pistacjowe ciasteczka, albo czekoladki... Kocham ich za to ogromnie:D



Zglodniali ludzie rzucaja sie na biednych "dostawcow"...
Pomiedzy tlumem krazy kamera i dwojka kamerzystow skrupulatnie udokumentowuje cale zdarzenie:D Mam nadzieje, ze gdzies tam jestem uwieczniona:DD
Oprocz tego wystepuje pewien zespol. Spiewa piekna, drobna brunetka, akompaniuje jej gitara i organy. Spiewaja znane piosenki francuskie i angielskie - od razu lepiej znosi sie trudy stania w kolejce:).

Juz na samym koncu rozmawiam jeszcze z innymi dziewczynami i tuz po 23h00 (!) przystojny pan przywiazuje mi brazowa wstarzke na reke, ha! Jestem w srodku! A w srodku o godzinie 23.00 juz pobojowisko, ze tak powiem. O szampanie moge juz zapomniec:( Wchodze wiec do zatloczonego sklepiku i po trudach przeciskania sie pomiedzy ludzmi (Matko i corko! Mam biala sukienke! boje sie, ze wyjde w brazowe laty:PP Cudem suknia ostaje sie bez szwanku! Uff! To jedna z moich ulubionych...) dostaje sie do lady, by zamowic ciasteczko z malinka, ciasteczko pistacjowe, pol madlenki, lody z polewa karmelowa na gorze w malusienkim plastikowym kubeczku:). Jest niewielki problem z lyzeczkami, ale po trudach otrzymuje jedna:D Koncze lodami czekoladowymi i waniliowymi:D Mam juz troche dosc tego slodkiego... Najlepsze bylo ciasteczko pistacjowe, macarony i czekoladka pomaranczowa! Ach, wroce kiedys po nie:)) Ba! Wysle troche do Polski:)
Szczesliwa stoje pod brazowym parasolem, slucham i podziwiam piekna piosenkarke. Po chwili jednak juz koncza - zbliza sie 24h00, a to oznacza koniec imprezy:/, ale nie wrazen! A juz na pewno nie dla mnie! Muzycy sie przedstawiaja i nagle slysze, ze ona na imie ma Karolina! No, a Karolina to przeciez polskie imie... No, nic po chwili wahania (raz sie zyje!), podchodze do niej, grzecznie mowie, ze jestem zachwycona wystepem, po czym wypalam, jakiej jest narodowosci:DD A ona mi no to z pieknym usmiechem, ze ona Polka:DDD Na co ja podekscytowana odpowiadam, ze jam rowniez Polka:))))

I tak dwie Polki poznaly sie w sercu Paryza:)) Rozmawiamy przez chwile. Karolina jest niesamowicie sympatyczna! Jest we Francji od 5 roku zycia, rozumie polski i troche mowi po polsku:)) Wymieniamy sie numerami telefonu:))
Zachwyca se moim szalonym pomyslem przybycia samotnie do Paryza:))
Sama spiewa w pewnym barze (jeszcze nie wiem, w ktorym, ale sie dowiem), mieszka w poblizu Madeleine, takze prawie jestesmy po sasiedzku:D.
Kto wie, moze mi sie uda, choc raz z nia zaspewac??
Jak zwykle dziele sie zdjeciami:)), na ktorych uwiecznilam niesamowite zdarzenie i niesamowita Karoline:D.
Pozdrawiam wiec Was kochani czekoladowo:)))))
I co moge jeszcze dodac... od kilku dni zycie jest niesamowite:DDD
Wasza Plath

mercredi 2 juin 2010

Orientalne inspiracje



Dedykuje ten wpis wspanialej osobie, ktora bardzo kocham, a ktora obchodzi dzis swoje urodziny.
W zwiazku z tym chcialam opisac cos nietuzinkowego, cos, co z pewnoscia i ja by przyciagnelo i zainteresowalo! Wybor padl wiec na wystawe Orient-Hermès Voyages (orientalne podroze) de Laila Menchari, ktora ma miejsce w Instytucie swiata arabskiego (Institut du Monde Arabe). Jako zagorzale milosniczki mody i pieknych przedmiotow, nie moglybysmy tego przegapic:).
Na poczatku musze sie przyznac, ze gdyby nie marka, ktora uwielbiam, to moja stopa w Instytucie arabskim, by nie postala. I predko tam nie wroce...



Z firma ta i moim jej odkryciem wiaze sie bardzo zabawna historia. Otoz chustka, ktora mozna kupic od 500 euro w zwyz, zostala przeze mnie zakupiona za jedyne 1 zloty, oczywiscie w odziezy uzywanej w Polsce:). Bardzo mnie smieszy mysl, ze nabylam ja nawet nie za jedno euro:D Oczywiscie snobuje sie, ilekroc ide do Le Bonmarché:D.

Sama marka Hermès narodzila sie 170 lat temu. Jej logo stal sie kon, od ktorego wszystko sie zaczelo.
Firma slynie przede wszystkim z wyrobu ekskluzywnych torebek (nie omieszkam sie pochwalic, ze poznalam fantastycznego faceta, ktory takowe kiedys robil:)), skorzanych rekawiczek, no i wlasnie wspomnianych juz apaszek. Zreszta jest tak slawna, ze kazdy wie, o czym pisze.



Dzien byl bardzo pochmurny, troche padalo; mialam wrazenie, jakby wszyscy ludzie, gdzies sie pochowali, bo na ulicach bylo dosc pusto.
Sama wystawa tez tego dnia nie cieszyla sie licznymi zwiedzajacymi, zaledwie kilka osob, co na Paryz jest doprawdy zadziwiajace.
Ekspozycja miala miejsce nie w samym budynku Instytutu, lecz w niewielkiej hali, tuz przed, co mnie dosc zaskoczylo.
Pomysl hali bardzo mi sie nie podobal... Wiadomo, nieladne wnetrze, wszystko jakby zawieszone w przestrzeni, nie wystawione, a nawrzucane. Tu jakies stoisko z jakimis arabskimi "cudami", za chwile kolejne z ciuchami, drewnianymi mozaikami, a pomiedzy tym wystawa! Doslownie! Wiec bardzo sie rozczarowlam! Czulam sie po prostu jak na jakims bazarze! Wiadomo, kultura arabska...
Piekne przedmioty Hermèsa znajdowaly sie za szklem, nie mozna bylo robic zdjec.
Oprocz tego puszczany byl film z wystawami domu Hermès od roku 2003, wlasnie zainspirowanymi Orientem, czyli Indie, Afryka, Tunezja, Maroko, bizantyjska ceramika, Meksyk, wplywy srodziemnomorskie, ktory okazal sie bardzo interesujacy.
Oczywiscie sama ekspozycja, przepiekne przedmioty wykonane dla marki Hermès z licznymi rekwizytami charakterystycznymi dla danego kraju, bardzo mi sie podobaly! Kilka perelek z trudem musialam opuscic... Moze dobrze, ze byly za tymi gablotami szklanymi??!:P




Autorka wystawy byla Leila Menchari, ktora juz od wielu lat pracuje dla domu mody Hermès. Jej dekoracje sa za razem subtelne i odwazne, bedace odzwierciedleniem jej wlasnego dziecinstwa w Hammamet. Leila ukonczyla studia na Akademii Sztuk Pieknych w Tunezji, po czym podjela nauke w Ecole Nationale Supérieure des Beaux Arts w Paryzu. Jej spotkanie z Annie Beaumel u Hermèsa decyduje o jej orientacji zawodowej. Menchari staje sie jej asystentka zanim w 1987 roku Jean-Louis Dumas Hermès mianuje ja na naczelna dekoracji swej marki.
Od tego czasu mloda artystka wykonuje cztery witryny na rok, dajac upust wszystkim swym marzeniom i fantazjom.



W Instytucie udalo mi sie zobaczyc osiem z nich: "Cheval d'Orient", "Le Fleuve, à l'ombre de Karen Blixen", "Festvotés indiennes", "Céramique ottomane, Iznik", "Terrasse d'un palais indien" (moja ulubiona!), "Sur un air de Paris", "Carthage" i "Hommage à Maria Félix".
Kazda z witryn wprowadza w inny niesamowity swiat. Czasami jest to swiat polowan i podrozy - kon orientalny, czasami dziki, barwny jak swiat Afryki, innym razem pelen elegancji, bogaty w ornamenty, biel kosci sloniowej swiat Indii, pelen mozaik i tutaj trzeba zwrocic uwage na nietuzinkowe torebki, ktorych dekoracja byly wlasnie mozaiki. Nie wiem, czy sama zdecydowalabym sie na tak oryginalny zakup... Zdecydowanie bardziej odnajdywalam sie w inspiracjach indyjskich, gdzie znalazlam boska kremowa torebke, z ktora z checia z tej wystawy bym wyszla:D.



Trzeba przyznac, ze Leila ma ogromny talent. Jej prace charakteryzuja niebanalne rozwiazania kompozycyjne, odpowiedni dobor dekoracji, mebli, zwierzat w taki sposob, by nie przytlaczaly, a eksponowaly to, co jest najwazniejsze, czyli wyroby marki.
Osobiscie wystawy jednak nie polecam. Pozostawia duzy niedosyt, obejrzenie wszystkich zaprezentowanych elementow zajmuje okolo 30 minut. Samo ich umieszczenie w nieestetycznej hali, sprawia, ze lepiej poogladac sobie zdjecia z dekoracjami artystki, filmy, badz kiedys, gdy bedzie taka mozliwosc, zobaczyc je po prostu w witrynach butikow Hermèsa.

Zamieszczam zdjecia, ktore doskonale obrazuja charakter prac artystki i zycze milego ogladania orientalnych cudow!

Spacerujac uliczkami Marais natknelam sie na przeswietnego slonia, ktorego dodaje do wpisu specjalnie dla Was na szczescie:)) (nie moglam sie powstrzymac!) i kilka zdjec, ktore pochodza z paryskich cukiernii - torciki urodzinowe dla solenizantki (jako ze wystawa nie do konca spelnila moje oczekiwania), ktorymi mam nadzieje za niedlugo bedziemy sie zajadac:DD