dimanche 12 septembre 2010

Jesien w Paryzu...


Jesien przyszla szybko. Nawet nie wiem, w ktorym momencie zauwazylam lezace na chodnikach liscie. Zwykle nie lubie tych "przejsc" pomiedzy porami roku, jakos nie potrafie sie do nich szybko przyzywczaic i caly czas cos mi nie pasuje, nie odpowiada. Potem przyzwyczajam sie do tego, ze noc przychodzi wczesnie i gdy nagle dzien sie wydluza, znow czuje sie nieswojo. Takze od tygodnia jest mi nieswojo, wolalabym jeszcze zielone liscie, dlugie wieczory i gorace promienie sloneczne. Wybralam sie jednak dzis na spacer i za punkt "wycieczki" obralam sobie luk tryumfalny. Jakos tak sie zlozylo, ze nigdy jeszcze na szczyt luku sie nie wydrapalam, a ze wejscie mam darmowe, to pomyslalam, ze nie mam nic do stracenia! W dodatku popoludnie bylo cieple, sloneczne i lagodne, wiec o godzinie 18.00 wybylam z mojego mieszkania i polami Marsowymi przeszlam pod wieza Eiffla, by nastepnie wzdluz Sekwany dostac sie na avenue de Montaigne, a stamtad juz na Champs- Elysées. Przechodzac polami Marsowymi natknelam sie (jak dobrze policzylam) na 7 panien mlodych!! Jak wiadomo panna mloda zawsze przynosi szczescie:)wszystkie byly piekne!
Po drodze natknelam sie na... kasztany! Tak, w Paryzu juz sa swieze kasztany:)) Dla mnie kasztany zawsze byly magiczne, pamietam, jak zbieralam je idac do szkoly, bo wierzylam, ze przyniosa mi szczescie. Nadal wierze w ta magie w kasztanach, wiec nazbieralam dokladnie 8 kasztanow. Najbardziej lubie, sama nie wiem czemu, te z wycietym bokiem, nie te okragle, a te pol okragle. Udalo mi sie znalezc takiego jednego i drugiego w ksztalcie serca:)).
Po drodze napawalam sie pieknem witryn znanych, ekskluzywnych butikow - zachwycila mnie przede wszystkim bizuteria! U Kenzo afrykanskie inspiracje, u Diora cudna, subtelna, srebrna bransoletka i booskie ponczochy!
W koncu dotarlam na luk! Tam 200 kilka schodow do pokonania. Chyba nikt nie zwiedzil szybciej tego luku niz ja. Schody to juz dla mnie nic wielkiego, wiec wbieglam na nie i juz po pieciu minutach bylam na szczycie. Spotkalam mnostwo Polakow. Dochodze jednak do wniosku, ze najpiekniejsze widoki sa z Notre-Damie. Tam, na szczycie tej starej kaplicy w jej dawnych murach, zakamarkach, tkwi niesamowita atmosfera, ktora wydobywa i podkresla piekno Paryza. Wszystkie glowne zabytki znajduja sie blisko pola widzenia. Poogladalam wiec Paryz z kazdej strony na tym luku, zrobilam jedno zdjecie i zbieglam z powrotem. I wiecie co mnie zachwycilo?? Nie ten widok kamiennych blokow z gory, ale siedzaca na dole na murku, niedaleko wyjscia, mloda kobieta. Zamyslona, zapatrzona, ogladajaca przechodniow. Gdyby nie to, ze byla obrocona w moim kierunku, to z pewnoscia zrobilabym jej zdjecie. Spodobalo mi sie to, ze siedziala na tym murku i obserwowlala, tak po prostu, bez zadnej ksiazki. Byla naturalna i wlasnie dzieki temu, ze byla w tym momencie w 100% soba, byla niezwykle piekna i interesujaca.
Nastepnie przeszlam w dol Champs - Elysées i u stop ulicy, gdy zrobilo sie juz troche ciemniej, przy palacu uderzylo mnie niezwykle piekno jesieni. Biale roze, kolorowe liscie na trwie, swiecace latarnie, stare samochody. Bylam zachwycona i tym razem zdjecie zrobilam, ktorym sie z Wami dziele!
Potem wracajac juz ta sama droga, jak zwykle zachwycila mnie wieza Eiffla z placu Alma- Marceau. Tuz przy wiezy swiecil ksiezyc - boskie! Za kazdym razem, gdy wracam z teatru Champs-Elysées, zachwycam sie tym widokiem wiezy - dla mnie wlasnie z tego miejsca jest najpiekniejsza!
Paryz znow zachwyca, znow jest piekny, magiczny i pelen urokow! Mysle, ze jesien juz oswoilam:))

samedi 4 septembre 2010

W gabinecie dyrektora...

Wczoraj mialam juz pierwsza lekcje! Moim profesorem jest David Sztulman, ktorego rodzina wywodzi sie z Polski, a dokladnie z Lodzi. Jestem bardzo zadowolona z tego, ze jest moim nauczycielem, gdyz jako jedyny prowadzi zajecia z techniki gry aktorskiej w kazda srode tygodnia.
A jak wiadomo bez technicznej wiedzy, mozna o aktorstwie zapomniec!
Zajecia mam wieczorem od wtorku do czwartku od 19h do 23h i w piatek od 16h do 19h.
W mojej grupie jest bardzo duzo nowych, niedoswiadczonych, tak jak i ja. Grupy sa wymieszane rocznikowo, czyli bede pracowac z drugim i trzecim rokiem, co uwazam za swietny pomysl i rozwiazanie! Nie jestesmy traktowani jak jacys odludkowie, od razu przyjeto nas z wielkim zainteresowaniem, w swietnej atmosferze, po przyjacielsku.
Nie poznalam jeszcze wszystkich, gdyz zbieeeraja sie poooooowoli po wakacjach...
Co nie przeszkodzilo nam jednak zaczac zajecia. Na poczatku profesor przydzielil nam sceny, nad ktorymi bedziemy pracowac. Dla mnie wybral Marivaux "La Seconde Surprise de l'amour", ktorego wczoraj juz zakupilam:)).
Ciekawa jestem tego tekstu i mojej sceny!
Nota bene spotkalam kiedys pewna aktore z Conservatoire, ktora wlasnie w bohaterkach Marivaux mnie obsadzila:). Mam nadzieje, ze ja jeszcze spotkam...
Potem zaczely sie cwiczenia... Pierwsze to byla zabawa w lustro! Dwie osoby stoja na przeciwko siebie, jedna pokazuje to, co "lustro" ma odbijac, a osoby obserwujace musza zgadnac, ktora osoba jest lustrem, a ktora wydaje polecenia:). Cwiczenie wcale nie jest proste! Wszystkie ruchy musza byc powolne, proste, by widzowie sie niezorientowali i by lustro sie nie pomylilo, by osoba pokazujaca nie byla za szybko, nie atakowala jakims ruchem. Trzeba sie naprawde skupic, patrzec w oczy partnera. Kazda para wychodzila na srodek i wiadomo ci z trzeciej byli genialni, wiec trudno bylo sie domyslec, kto jest kim! Ja bylam na koncu z nowa kolezanka i calkiem niezle nam poszlo:P widzowie nie wiedzieli, co odpowiedziec:). Ja bylam lustrem, a kolezanka kreatorem prostych ruchow i swietnie to zrobila, bo wszystko co pokazywala odbywalo sie blisko twarzy, wiec mialam dobre pole widzenia!
A o to tu chodzi!
Nastepne i tu nie uwierzycie!! Potega ludzkiego umyslu jest niesamowita! A wiec naprezalismy ramie z calej sily, a druga osoba musiala nam to ramie zgiac. I predzej czy pozniej kazdej sie to udalo. W drugiej sytuacji mielismy sie skoncentrowac na tym, ze nasza reka nie ma konca, obiega cala ziemie, mielismy wyciagniete ramie, koncentrowalismy sie i oddychalismy... i to niesamowite!! Nawet takie chuchra nie dalo sie ruszyc!! Nikt nie dawal rady zgiac naszej reki! Sprobujcie sami! To niesamowite!! Wszytsko jest w naszej glowie:))
Nastepnie cwiczenie na powolny bieg, na podmuchy wiatru, na kule u nogi... Musze przyznac sie, ze bedac w wypelnionej sali, gdy mamy jakies cwiczenia bardziej tworcze; np. to z tym wiatrem, to jak zaczynam ogladac pomysly innych, to totalnie sie gubie i jeszcze nie mam tak szybkiego refleksu i pomyslu... No, ale przyjdzie z czasem:D

Rosine Margat nie zyje. Zmarla 5 sierpnia tego lata... O niczym nie wiedzialam, dowiedzialam sie w czwartek... Zrobilo mi sie przykro, ze sie nie poznalysmy... Znam ja z ksiazki, kilka razy ja widzialam i mialam nadzieje, ze bedzie mnie kiedys oceniac i niestety... Ta mysl przebiegla mi ktoregos razu, gdy ja widzialam... Nie wygladala dobrze i mialam taka mysl w ulamku sekundy, ze musze sie pospieszyc, by z nia pracowac... No i los chcial inaczej...
Mam nadzieje, ze nie wplynie to jakos negatywnie na szkole, ze nadal bedzie reprezentowac swietny poziom!

Po zajeciach profesor zabral nas do biura dyrektora. Jest tam mnostwo starych ksiazek, niezwykle drogocennych... Nadal z nich mozemy korzystac, ale po za mury szkoly nie moga sie ruszyc! Nauczyciel mowil, ze wszyscy profesorowie szkoly, ktorzy pozostali w Cours Simon, stali, tak jak mysmy stali wczoraj, przed biurkiem dyrektorki, zaczynali tak samo jak my... Pomyslalam, ze mam ogromne szczescie... i ogromna szanse i zamierzam ja wykorzystac!

jeudi 2 septembre 2010

Pierwsza w moim zyciu...

... scena za mna!!! Bylo genialnie:D Czulam sie jak ryba w wodzie! Cudownie bylo oddzialywac na publicznosc, sprawic, ze sie smiali, sprawic, ze odczuwali i zyli perypetiami mojej bohaterki:)). Aplauz byl naparwde duuzy! Uczniowie 2-3 klas Cours Simon licznie mi gratulowali:)). Profesor byl przekanany, ze ja jiz po kursach teatralnych! Niesamowite jest przekonac sie, ze ma sie talent i to o co tyle zabiegalam jest tym, czym chcialam i smialo moge w tym kierunku dazyc! I tak robie i nic innego nie biore pod uwage...
Od tej chwili blog ten bedzie zawieral mnostwo zapisek z przezyc swiezo upieczonej uczennicy Cours Simon:).
Zaluje tylko, ze nie ma teraz ze mna mych przyjaciol i rodziny, bo uczcilabym ten wieczor z wielka przyjemnoscia:)), ale zycie takie jest, ze wszystkiego nie mozna miec, bo byloby za pieknie, takze siedze przy laptopie i jak juz od tygodnia bez przerwy slucham Charlotte Gainsbourg i jej niezwykly i pasjonujacy 5:55.
Usmiecham:DDD
Wasza Plath

P.S. Marzenia sie spelniaja!!

samedi 28 août 2010

Mam wylacznosc na gwiazdy:)


Lato w Paryzu dobiega powoli do konca... Bylo bardzo meczace, pracowite, malo wakacyjne, duszne, nudne, zatloczone. Przez te kilka tygodni odkochalam sie od miasta swiatel. Marzyl mi sie moj taras w Polsce, laka, spokoj i chlod w moim domu bijacy od kafelek. Marzyly mi sie czeresnie i owocowe koktaile... Rozmowy przy kawie, muzyka z DVD, wino przy filmie...
Przez wakacje Paryz zamienia sie w miasto turystyczne, ktore nie ma nic do zaproponowania ani turystom, ani mieszkancom, gdyz wszystkie teatry sa pozamykane, nie ma zadnych ciekawych wystaw, restauracje obnizaja swoj poziom i jakosc, ulicami nie da sie przejsc. Jedyny plus to dzialajace fontanny! Naprawde piekne:))
Jest godzina 4 w nocy, nie moge spac... Slucham Charlotte Gainsbourg... Idealnie oddaje atmosfere.



Zawiodlam sie ostatnio na ludziach... Zazdrosnych, wiedzionych checia wykorzystania, manipulantami... Wiem, ze nikt nie jest idealny, ale ja zawsze mam ogromna wiare w czlowieka i gdy sie przekonuje, ze tak naprawde polowa jest niegodna nawet chwili uwagi, jest mi po prostu przykro... Jest mi przykro, ze nie dostrzegaja tego, co maja, ze nie dostrzegaja drugiej osoby... Cos w tym jest, ze musza dotykac nas niepowodzenia, bysmy otworzyli oczy na to, co jest w zyciu wazne...
W tej calej "mieszaninie" niemilych zdarzen dowiedzialam sie kim sa prawdziwi przyjaciele, a to bardzo cenna wiedza:)) Nie narzekam... Widocznie tak musi byc, ze jedni przychodza, drudzy odczodza... Nie zmienie swiata...Na szczescie w poblizu jest zawsze ktos do kogo mozna wyciagnac reke!
Dzieki kilku przykrym zdarzeniom, wiele sie nauczylam. Niedawno poznalam fantastyczne osoby i znow robie cos innego - jestem sprzedawczynia:).
A teraz czuje zblizajacy sie wrzesien... I ciesze sie, bo pojawiaja sie nowe afisze z wystawami, z teatralnych scen odkurzaja kurz i ja sama organizuje sie z moim celem. I chyba jest mi to pisane, bo ostatnio spotykam same osoby, ktore maja kontakty lub sami sa aktorami:)
A dzis...
Chcialam zapatrzyc sie w niebo, chcialam ogladac i podziwiac gwiazdy... Czy wiecie, ze w Paryzu prawie w ogole ich nie widac? Winne sa oczywiscie swiatla i lataranie, ale ja mam wylacznosc na gwiazdy:))) Z mojego okna jak nigdzie rozposciera sie przecudny widok na rozgwiezdzone niebo:D
Po miesiacu milczenia, wracam do pisania! Milego dnia:)
Wasza Plath

mercredi 14 juillet 2010

Przez mosty Paryza


Paryz dal mi wiele okazji, by poznac fantastycznych ludzi. Tych, ktorzy byli tu na wakacje, tych, ktorzy mieszkaja tu na stale, czy tych, ktorzy byli tu na studiach.
Poznaje ludzi roznych narodowosci - Francuzow, Polakow, Wlochow, Brytyjczykow, Hiszpanow. Pewnego wieczoru znalazlam sie na kolacji u Wlochow, ktorzy byli na wymianie Erasmus w Paryzu. Poznalam wtedy trzech fantastycznych przyjaciol: przepiekna Marie, niezwyklego Marco i sympatycznego Lorenzo.
Zadziwila mnie ich przyjacielskosc, ich otwartosc i pomocnosc. Wtedy to dowiedzialam sie, ze Wlosi jedza zawsze dwa dania glowne, co ogromnie mnie ubawilo:). Ubawilo mnie rowniez to jak faceci, gotujac potrawy, przejmowali sie, jakby to byla najwazniejsza rzecz na swiecie! Nigdy nie zapomne trzech pochylontch glow nad garnkem ryzu:DD
Niesamowitym doswiadczeniem bylo juz sama rozmowa przy stole, ktora przebiegala w trzech jezykach, a nawet czterech, jakbym zaczela gadac sama ze soba:P - po wlosku, po francusku, po angielsku!
W Marco szybko odkrylam dusze pokrewna, wystarczylo nam kilka slow, by dojsc do tego samego wniosku:) Na koniec zostalam wiec zaproszona na kolejna impreze!
Bez zastanowienia zdecydowalam, ze ide! I poszlam. Gorzej, ze nie mialam do nikogo telefonu, nie znalam nazwisk, nie mialam adresu... Znlalam tylko stacje metro i ze jako szlam tam juz jeden raz z przyjacielem to jako tako znalam droge... A przynajmniej mialam taka nadzieje... Oczywiscie, jak ja sobie cos postanowie, to zadne sily mnie od mego postanowienia nie odwodza... Jak postanowilam, tak zrobilam - cudem doszlam, cudem przypomnialam sobie droge, cudem nacisnelam na wlasciwy domofon i... przezylam kolejna swietna impreze z Wlochami i nie tylko, ba, nawet Czecha poznalam:PPP Moglismy sie wspolnie nad Praga pozachwycac:D.
Przy wloskiej muzyce, przy winku bylo bardzo przyjemnie:)) Wtedy to myslalam, ze widze Marco i Lorenzo po raz ostatni, gdyz mialam byc to impreza pozegnalna (Erasmus sie konczyl), ale los chcial, ze zostali i jeszcze z dwa razy pozniej sie widzielismy!



Potem ktoregos dnia zadzwonilam do Marii, ze mam ochote sie z nia spotkac przed jej wyjazdem. Umowilysmy sie na 22.00 niedaleko Place d'Italie. Razem z jej kolezankami spedzilysmy mily wieczor przy piwie w pieknym miejscu:) Tam Plath po raz pierwszy sie zasiedziala... I gdy juz dotarla do metra okazalo sie, ze juz nic nie dziala! Ludzie w metrze okazali sie zupelnie niepomocni i nagadali jej jakis glupot, ze zaden autobus nocny juz nie jezdzi, ze taksowka jedynie, ale to 50 euro! Po czym wygonili ja z metra, grozac wielkim psem, ktorego w ogole sie nie obawiala:) i znalazla sie tuz przez taksowka... Podchodzi niepewnie i mowi do pana przez okienko, ze ma tylko 20 euro w portfelu i chce jechac az pod wieze. Na co on zupelnie spokojnie odpowiedzial, ze taxi kosztuje okolo 9 euro o tej porze! - i tak Plath obalila kolejna plotke i coz pierwszy raz zaznala luksusu paryskiej taksowki:DD. Wrocila do domu, zasmiewajac sie ze swojej kolejnej nietypowej przygody:P.
Nastepnie bylam z Wlochami na meczu pilki noznej w jednym z barow. Niestety wynik Wlochow nie zadowolil, bo bylo 1:1, ale wieczor niezapomniany, bo to wlasnie wtedy Plath pierwszy raz wsiadla na velib, czyli francuskie publiczne rowery i pod oslona nocy jechalismy wlasnie przez mosty Paryza! Czulam sie jak w jakims filmie, tak bylo pieknie, romantycznie i atmosferycznie, bo wlasnie taki jest Paryz noca - najpiekniejszy!
Usiedlismy na chwilke na piwo i Plath brala sie, bo metro ja wzywalo - tym razem skutecznie:P.
Kolejnym razem spotkalismy sie przy Hotel de Ville i poszlismy do baru w zupelnie innej dzielnicy (normalne:P) i znow bylo swietnie:) Kazdy cos tam sobie zamowil, posiedzielismy az do zamkniecia, by nastepnie udac sie do smiesznej restauracji z ziemniakami, czyli ziemniaki na kazdy sposob:DDD genialne:D Podczas tego wieczoru wiecej czasu przegadalam jednak z moim brytyjskim znajomym - sasiadem (nie musialam sie o metro martwic:P). Rozmawialismy duzo o aktorstwie, o sztuce i o teatrze. Chyba pierwszy raz tak wypowiadalam sie wlasnie po francusku...To wlasnie tego dlugiego wieczoru widzialam Marco po raz ostatni... Pozegnalam sie z nim szybko przed przyjazdem autobusu, do ktorego wsiadalam. Do domku wrocilam z sasiadem grubo po czwartej!



Z Maria i Lorenzo sptkalam sie jeszcze dwa razy pozniej. Sasiad, ktory na imie ma Tim, wyjechal troche wczesniej niz oni, ale dzis wraca na kilka dni do Paryza z rodzinka, specjalnie na 14 lipca, wiec na pewno go jeszcze zobacze.
To Wlosi pokazali mi to slawne miejsce, gdzie tanczy sie tango nad Sekwana! To urocze miejsce znajduje sie tuz przy instytucie arabskim. Byl przecudny wieczor - lilowow - rozowe niebo, zachod slonca, Sekwana, tanczacy ludzie, muzyka i moi wspaniali przyjaciele! Zrobilam im nawet koktail - Apple mojito (w trudnych warunkach), ale dalam rade!! Byli zachwyceni:DD Nie obeszlo sie bez lez, gdyz byl to jeden z wieczorow pozegnalnych... Bylo nam bardzo przykro, ze juz wszystko sie konczy:( Dla nich o tyle ciezko, ze zegnali sie ze swoimi przyjciolmi, z ktorymi spedzili caly rok i z Paryzem, rzecz jasna; dla mnie, bo wciaz za nimi tesknie...
I tym razem wracalam z Maria i z Lorenzo taksowka:)), gdyz mieszkali przez chwile w pokoju Tima.
No i w koncu przyszel dzien, gdy musialam pozegnac sie z Maria i Lorenzo. Zostalam zaproszona do domu Marii. Mieszkala w dzielnicy 9 w pieknym apartamencie z duzymi wygodnymi pokojami. Naprawde swietnie musialo sie jej tam mieszkac i jak trudno opuszczac...
Przygotowali mnostwo pysznego jedzenia - nie uwierzycie, ale jadlam tradycyjne ciastka wloskie, ktore oni jedza na Swieta Bozego Narodzenia. Mowili mi nazwe, ale oczywisice zapomnialam. Byly strasznie twarde! Nie sposob bylo je pogryzc, ale z drugiej strony byly tak pyszne, ze sie czlowiek nie poddawal. Mnostwo w nich bylo orzechow, miodu - bardzo dobre i smieszne przez to, ze tak twarde:P
Dla Marii przygotowalam cos na pamiatke. Nie mialam za duzo czasu, by cos kupic, wiec wymyslilam cos z niczego. Powycinalam z roznych materialow takie malutkie "karteczki", na ktorych napisalam przepisy na koktaile, ktore jej obiecalam. Dolozylam zdjecie z Audrey, ktora uwielbiam, karteczke, na ktorej napislam, ze dziekuje, ze ja poznalam i zlota mysl o tym, jak wazne sa marzenia. Oprocz tego podarowalam jej niebieskie kolczyki i to wszystko wlozylam do koperty, ktora powyklejalam wiezyczkami Eiffla i z czerwonego materialu serduszko:).
Pozegnalismy sie w metrze, bo ja juz musialam wracac, nie chcac powtarzac historii sprzed dwoch tygodni:P.
I tego wieczoru skonczyla sie moja wloska przygoda... Do domu wracalam z wloskim bozonarodzeniwym ciastkiem w rece, ale daleko bylo mi od swiatecznej radosci... Wiem, ze przezylam cos niezwyklego, ze dzieki nim poznalam lepiej Paryz i jego piekno, wiem, ze pokochalam moich wloskich przyjaciol, ktorzy potraktowali mnie jak swoja, mimo ze wczesniej w ogole nie znali, ze zawsze bede o nich pamietac i... ze moze kiedys uda mi sie spotkac z nimi w Rzymie na kawce, ba, przekonana jestem, ze tak wlasnie bedzie!
[Autorka zdjec znow Ania:)]

vendredi 2 juillet 2010

Z dziennika barmanki...


czyli zwariowanej przygody ciag dalszy!
Co Plath wykonala juz wlasnorecznie?!

Zaczne od herbaty i kawy mrozonej, bo upaly nie do zniesienia:/
Jak przyrzadzamy kawe mrozona? Do niewielkiej szklanki (takiej na mojito) przygotowujemy kawe z ekspresu, gdzies polowa tej

szklanki; nastepnie bierzemy shaiker, do ktorego wsypujemy kostki lodu, wlewamy ta ciepla kawe, odstawiamy na jakies dwie

minutki, nastepnie mieszamy ta kawe z tym lodem w shaikerze do momentu az przestaniemy slyszec obijajace sie kostki lodu o

naczynie; bierzemy wysoka szklanke, wlewamy zawartosc z shaikera i dodajemy pokruszony lod na gore, do tego slomka i kawa

mrozona gotowa:DD

Z herbata rzecz ma sie podobnie; przyrzadzamy goraca hrbate, odstawiamy, by sie zaparzyla i potem robimy zupelnie podobnie

jak z kawa:)) czyli sprawa jest dosc prosta:D

Tango to nic innego jak troche syropu cytrynowego plus piwo.

Przechodze wiec do koktaili, ktore juz takie proste nie sa, ale sam fakt, ze sie takowe przygotuje, uskrzydla:DD

Robimy cztery koktaile bezalkoholowe, ktore sa przepyszne!!
Wczoraj pierwszy raz sama zrobilam koktail Florida:)) troche zostalo mi w shaikerze, wiec nie omieszkalam nie sprobowac mego

dziela:))

Jest to koktail bardzo egzotyczny za sprawa soku z guajawy.
Do szklanki na mojito wlalam sok z pomaranczy (do polowy naczynia), troche soku ananasowego i tyle samo soku z guajawy;

zawartosc szklanki wlalam do shaikera z kostakami lodu, zmieszalam i powoli bez kostek lodu wlalam do wysokiej szklanki, do

ktorej wczesniej wsypalam pokruszony lod (gdzies do polowy); nastepnie dodalam troche syropu z granatow, slomke i swiecace

cudo:))) i gotowe! Przepyszne i pieknie wyglada:DD Bylam z siebie dumna!

Kolejny koktail, ktory podbil moje serce to Apple mojito!
Przygotowujemy go prawie tak samo jak mojito - stad i nazwa. Do szklanki wyciskamy trzy kawalki limonki, dodajemy listki

miety i jedna lyzeczke brazowego cukru, calosc ugniatamy, zalewamy sokiem jablkowym. Nastepnie bierzemy shaiker, do ktorego

wrzucamy kostki lodu i zawartosc szklanki - mieszamy, by ostroznie przelac napoj do pieknej szklaneczki na stopce:).

Przystarajamy kawalkiem limonki, slomka i swiecace cudo i gotowe, a jakie pyszne i orzezwiajace:)). Polecam ogromnie!!

Ostatnio zrobilam na imprezie i wszyscy sie zachwycali!

Virgin colada! To jest dopiero "niebo w gebie", a jak sie go przyrzadza?! Nic trudnego!
Potrzebny jest nam napoj, ktory nazywa sie Pina, jest to nic innego jak mleko i kokos, ale polecam juz zrobiony i gotowy do

kupienia, bo zawsze mamy pewnosc, ze bedzie dobry!
Do szklanki na mojito wlewamy sok Pina (do polowy), dolewamy sok ananasowy i troszke cukru brazowego, ale w plynie! To

wszystko wraz z kostakami lodu mieszamy w shaikerze, by ostroznie przelac do szklanki na stopce (bez kostek lodu), ktora

przedtem zamaczamy z jednej strony cukrem w plynie, pozniej ta czesc obsypujemy cukrem bialym zwyklym i w tym miejscu

umieszczamy kawalek limonki! Wyglada pieknie i smakuje jeszcze lepiej!!

Baby breeze. Nigdy nie robilam, ale mam napisane skladniki i zrobilabym tak: do szklanki na mojito wlewamy sok ananasowy,

zakanczamy sokiem z cranberry, dodajemy troszke swiezo wycisnietego soku z cytryny, to znow mieszamy w shaikerze z kostkami

lodu. Przygotowujemy wysoka szklanke, do ktorej wsypujemy pokruszony lod, wlewamy ostroznie mieszanine i na koniec dodajemy

syrop z truskawek, slomka i dekoracja i gotowe!!




Teraz spokojnie moge przejsc do koktaili alkoholowych!

Gin Fizz! Do wysokiej szklanki wlewamy odpowiednia ilosc ginu (liczac szybko do pieciu), sok ze swiezo wycisnietej cytryny,

cukier w plynie; do szklanki wsypujemy pokruzony lod i to wszystko zalewamy limonada. Dekoracja i gotowe:D

Tequila sunrise. To jest najprostszy koktail! Do wysokiej szklanki wlewamy tequile (ilosc jak powyzej), nastepnie sok z

pomaranczy; w szklance mamy juz wczesniej pokruszony lod i na koniec tylko dodajemy syrop z granatow!

Pina colada! Podajemy ja w szklance na stopce tak jak Virgin colade, bo to sa siostry:)) Do szklanki na mojito wlewamy bialy

rum (ilosc jak powyzej), sok ananasowy i pine (mleko+kokos), to mieszamy w shaikerze zawsze z kostakami lodu. Wlewamy powoli

do szklanki i na samej gorze robimy pianke, czyli ubita wczesniej z mleka, taka jak na kawie! (to nie zart) No i tradycyjnie

dekoracja i blyszczy!

Bloody Mary! Aj, to chyba wszyscy znaja... Ale nie wszystcy przepadaja:P Ja nie trawie soku z pomidorow, wiec nie za bardzo

za tym specjalem przepadam, ale raz udalo mi sie ja zrobic! Oczywiscie wodka, ktora wlewamy do wysokiej szklanki, nastepnie

sok z pomidowrow i plasterek cytrynn + slomka! Gotowe:)

White Russian jak jestesmy przy wodce... Podajemy w szklance na mojito, do ktorej przygotowywujemy pokruszony lod, dodajemy

wodke i na sama gore przygotowywujemy crème z mleka. Robimy go z kostkami lodu i mleko w shaikerze, nastepnie nakladamy

powstaly crème na wodke (bez lodu z shaikera!); na to kladziemy dwie male slomki, swiecaca dekoracja i tyle!

Cosmopolitan! Ten koktail podajemy w specjalnej bardzo delikatnej szklance na stopce, ktora jest bardzo rozlozysta (wierze,

ze wiecie, co chce powiedziec! zawsze jest trzymana w lodowce). Brzegi szklanki obsypujemy cukrem z boku plasterek limonki

lub inne cudo; a co w srodku?! Do szklanki na mojito wlewamy wodke, tyle samo triple sec, swiezo wycisniety sok z cytryny i

sok z cranberry - to tradycyjnie mieszmy w shaikerze z kostkami lodu. Nastepnie bordowa miksture wlewamy juz bez kostek lodu

do szklaneczki i gotowe na salony:))

Margarita! Podobnie do szklanki na mojito wlewamy takie same ilosci tequili i triple sec, troszke soku z cytryny, mieszamy w

shaikerze z kostkami lodu, calosc bez lodu wlewamy do wysokiej szklanki wraz z pokruszonym lodem.

To tyle ile na razie udalo mi sie nauczyc...
Dzis dowiedzialam sie, ze moja barmanska przygoda w tej restauracji sie konczy, gdyz nie maja na tyle klientow, by mnie

przyjac do dalszej pracy...
Jest mi ogromnie przykro... Chyba za szybko przywiazuje sie do ludzi... Tych ludzi, ktorych tam poznalam jest mi najbardziej

szkoda, tego wracania o trzeciej nad ranem, sluchania glosnej muzyki, picia wspolnie szampana, przygotowywania koktailow, ba,

pracowania tam... Ja juz pokochalam to miejsce, a karza mi go opuscic i to nie z mojej winy...Jest mi strasznie przykro...Nie

wiem, po co znow mialam zostawic tam kawalek mojego serca; nie wiem po co... Ta wiedza jest swietna i jestem bardzo

zadowolona, ze moglam sie troche nauczyc, ale... chyba nie rozumiem czasem zycia...

jeudi 1 juillet 2010

La danse est une poésie


dont chaque mouvement est un mot! (Taniec jest poezja, ktorej kazdy ruch jest slowem)
Pierwszy dzien lipca rozpoczal sie bardzo tanecznie, bardzo energicznie, mlodziezowo, z pazurem!
Wracam wlasnie z niesamowitego spektaklu, ktory mial miejsce w moim ukochanym teatrze Chaillot. Rozpoczal sie bowiem 4 dniowy festiwal "Imaginez maintenant" (wyobrazcie sobie teraz), ktory tworza mlodzi kreatorzy. Jak wiec moglo byc?! Bardzo wspolczenie oczywiscie!
Rzecz dzieje sie w obrebie wiezy Eiffel'a, bo w teatrze Chaillot, w Cité de l'architecture&du patrimoine, Palais de Tokyo, Musée d'Art moderne de la Ville de Paris.
Wiekszosc wystaw i wystepow odbywa sie za darmo:), wiec korzystam jak sie da:D
Zdecydowalam sie jednak na ostatnia chwile, gdyz w planach mialam teatr i Sache Guitry, ale... zdradzilam go dla nowoczesnosci, laczac sie z moim pokoleniem:P Czego za nic w swiecie nie zaluje! Nigdy wczesniej nie doswiadczylam takiej energii plynacej ze sceny!

Ale jak to w teatrze Chaillot - tlumy i wszystkie bilety rozdane - wpisuje sie na liste oczekujacych. Jestem trzecia... na drugiej stronie!! Bylam pewna, ze juz nie wejde... Wyobrazcie sobie moja radosc, gdy jednak wyczekiwany bilet znalazl sie w mojej dloni!
Na scenie zapada mrok, nagle rozlega sie mocna, energiczna muzyka, pojawia sie trzech mezczyzn ubranych w pasiaste bluzy z beretami na glowie. To, co pokazuja zapiera dech w piersiach! Nigdy wczesniej nie wiedzialam, ze tak mozna sie ruszac!
Potem wchodzi dziewczyna, ktora jest jeszcze lepsza! Publicznosc jest zachwycona! Na poczatku rusza sie jak lalka, by na koncu zaprezentowac nam "elektryczne" drzenie dloni w polaczeniu z innymi ciekawymi uladami. Jest oryginalna, zadziwiajaca, niesamowita! I to jedyna kobieta posrod wszystkich tancerzy!! Nastepnie pojawia sie dwojka tancerzy - ten taniec ma przekaz etyczny, gdyz jeden z nich nie ma nogi. Tanczy z dwoma kulami! Ale dla mnie mogl wcale nie miec tego przekazu, a odbior bylby lepszy! Pokazywalby wolnosc, rownosc, wszechobecna akceptacje. Czuje, ze te kilka slow przed, jak gdyby taki "wstep" troche zaruszyl przekaz calego tanca... O ilez bardziej bylibysmy zaskoczeni, gdyby oni po prostu zaczeli tanczyc od razu, jakby nigdy nic!
Troche mi tego szkoda...
Ha! A potem niespodzianka! 6 mezczyzn przedstawia niezapomniany, frapujacy uklad! Trwa on znacznie dluzej niz pozostale, ale publicznosc szaleje z zachwytu! Na koniec wychodzi jeszcze dwojka innych tancerzy, w miare jak tancza, reszta artystow podchodzi do nich, tworzac otwarty krag i po kolei probuja przylaczyc sie do tanczacych - kreuja w ten sposob forme happeningu.
Plynie z nich ogromna energia, sila, zycie, radosc, mlodosc, milosc do tego, co robia, szczescie, marzenia, piekno!! Tak silnie wplywali na publicznosc, ze chcac nie chcac wszyscy przylaczyli sie do mlodzienczej radosci! Udzielila sie pasja, udzielila sie sila i energia! I jeszcze cos! Mysle, ze ci sposrod widzow, ktorzy maja dorastajace dzieci, dzieki takiemu przedstawieniu z pewnoscia bardziej je zrozumieja.




Muzyka bardzo nowoczesna. Mamy do czynienia z mocnym hip-hopem, break, krump, lock, pop.
Coz, zakochalam sie w tych mlodych tworcach od pierwszego wejrzenia, dlatego dalsze losy festiwalu pilnie bede sledzic!
Wiem, ze w Cité de l'architecture&du patrimonie powstala 9 metrowa ciastkowa wieza Eiffel'a!! To trzeba koniecznie zdegustowa, ups! zobaczyc:PP
Siedzialam sobie tak dzis na tym spektaklu i serce roslo mi coraz bardziej z kazdym kolejnym wystepem. Kocham sztuke i wiem, ze nic innego nie potrafilabym robic, bo w niczym nie widze takiego sensu jak w wyrazaniu siebie poprzez piekno, poprzez muzyke, poprzez ruch, spiew, slowo, gre. Jest w tym niezwykle piekno, dobro, madrosc, sila, jest w tym czlowiek i Bog!
Uslyszalam ostatnio od moich rodzicow: "Jak Ci sie tam podoba w tym Paryzu i chcesz tam zostac, to tam siedz!":D To chyba wlasnie oni od poczatku sa niesamowici! Jestem przekonana, ze dziesiejszy wystep bardzo by sie im spodobal, choc ani oni, ani w sumie ja takiej muzyki nie sluchamy...
Mysle, ze manifest w postaci festiwalu odniesie nie tylko zamierzone cele, ale i wielki sukces! Jesli tylko macie okazje to ogromnie polecam!
Wiecej informacji na www.imaginezmaintenant.com Zdjecia pochodza wlasnie z tej strony (nie moglam oprzec sie tym kotom! Kocham koty:D)

mercredi 30 juin 2010

Za co ta nagroda?!


Nie wiem, co dzieje sie w tym momencie z repertuarem kinowym, ale nie znajduje filmu godnego uwagi... Czy to jakis kryzys? Kryzys pomyslow, dobrego smaku i wyczucia? Czy tak trudno napisac dobry film, ktory ma nam cos do przekazania, ktory cos wnosi do naszego zycia?!
Jestem zdegustowana!
Ogladalam kiedys w ktores lato bardzo piekny film Venezia, ktory traktowal o festiwalu filmowym w Venezi. W ktoryms momencie glowna bohaterka mowi, ze film jest dla niej bardzo wazny, ze wielokrotnie, gdy oglada dobry film ma wrazenie, jakby byl on zaadresowany wlasnie dla niej.
Dla mnie tez kino bylo zawsze najwazniejsze. Gdy ogladam dobry film, mam wrazenie, ze nim zyje; jego piekne zdjecia, madre dialogi, nietuzinkowa muzyka sprawiaja, ze przezywam go cala soba.
Dobrych filmow sie nie zapomina...
Juz od kilku miesiecy wypatruje jakis ciekawych afiszy filmowych i nie znajduje nic ciekawego! Myslalam, ba!, bylam pewna, ze festiwal w Cannes rozrusza jakos rezyserow, ale nic z tych rzeczy!
Pierwszy film na jaki sie wybralam to "Copie conforme", ktory w ogole mnie nie zadowolil. Owszem Juliette Binoche zagrala bardzo dobrze, ale film nic nie wnosi, niczego nie przekazuje, jest mdly.
Dzis udalam sie na "Tournée" - film, ktory zdobyl nagrode za najlepszy scenariusz. Dostalam nawet karte znizkowa, bo trwa teraz festiwal filmowy i filmy sa za 3 euro, tylko co z tego, jak nie ma na co isc! Naprawde nie znajduje nic godnego uwagi... Szkoda mi czasu i...nerwow!
Chyba jeszcze nigdy w zyciu tak nie wynudzilam sie w kinie jak dzis wieczorem...
"Tournée" wyrezyserowal Mathieu Amalric. O czym chcial nam opowiedziec jego tworca??
Jest to tournée koncertowe kilku gwiazdek amerykanskich, ktore robia czasem bardzo smiale show. Nie wahaja sie pokazywac nago, z tandetnymi rekwizytami; chyba jedna tak naprawde miala jaki taki talent; pisala piosenki, grala na fortepianie i spiewala, a reszta tanczyla do tych piosenek. Chca stworzyc "New Burlesque". Ich producent jest Francuzem i organizuje im tournée po swoim kraju, obiecujac Paryz jako punkt docelowy. No, ale coz... Jak sie okazuje producent jest calkowitym "biedakiem" emocjonalnym; ma problemy rodzinne, jak i zawodowe...
Nie wie nawet, w ktorym roku urodzil sie jego syn, jego najlepszy przyjaciel wystawia go i nie pozwala wystapic na scenie paryskiej, ktora wczesniej mu obiecal... Gwiazdki amerykanskie wystepuja wiec na obrzezach Francji, naiwnie wierzac, ze dotra do Paryza. Ale nie docieraja i w miare podrozy zaczynaja sobie zdawac z tego sprawe... Producent w koncu na samym koncu przyznaje sie do tego na glos i tak film sie konczy...



Co w tym filmie jest pokazane?
Okropne kostiumy, w ktorych wystepuja tancerki, jedna ma pelno tatuazy, to, jak przygotowuja sie do wystepow, maluja sie, ubieraja, tylko troche widzimy wystepow, z reguly "zza kulisow", oczami producenta; widzimy to jak spedzaja wieczory na imprezach, troche z tego jak podrozuja pociagiem;
Sa tak stereotypowo amerykanskie, ze bedac Amerykanka chyba bym sie obrazila... glupiutkie, umalowane, utapetowane, z glupimi usmiechami, sztuczne i nienaturalne, wrecz karykaturalne... Producent zas drazni swa niezaradnoscia, brakiem meskosci,odwagi, zaradnosci, przedsiebiorczosci...
Czytam, ze jako gatunek miala to byc komedia i zarazem dramat... Nie rozesmialam sie ani razu, wzruszyc tez sie nie wzruszylam...
Zadaje sobie tylko pytanie, co sklonilo jury do przyznania nagrody temu filmowi? To, ze zycie artystyczne nie jest proste, ze amerykanskie marzenia nie zawsze sie spelniaja? Tylko tak naprawde ani nie byla to wysoka i gornolotna sztuka, ani artystki nie reprezentowaly soba niczego niezwyklego, niczego odkrywczego...
Nudzilam sie strasznie... Juz o moment chcialam wyjsc z tej sali, bo nie moglam wytrzymac!




Chyba tylko w jednej scenie spodobaly mi sie zdjecia i ujecia i nic ponadto!
Cos okropnego... Gdybym napotkala ten film w telewizji przelaczylabym po pierwszych pieciu minutach...
Krytyki publicznosci sa jednak na plus...
Mnie nie zachwyca, nic nie mial mi do przekazania, nic do pokazania, a wrecz przeciwnie po takich filmach mam zawsze glupie uczucie, ze wszystko jest do niczego, wszystko jest beznadziejnie brzydkie.
Filmu wiec nie polecam, ale i tak pewnie przekonacie sie sami. Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii! Zastanawam sie, czy czasem dobre opinie publicznosci nie biora sie z tego, ze film "musi" byc dobry, skoro dostal taka nagrode... Ale czy czasem nie lepiej zasanowic sie, czy faktycznie byl wart tej nagrody?! Mysle, ze dobrze miec swoje zdanie i ja nigdy bym nagrody temu dzielu filmowemu nie przyznala!

mercredi 23 juin 2010

Moje swieto muzyki


Nie wiem, czy wiecie, ale we Francji w zwiazku z pierwszym dniem lata organizowane jest swieto muzyki. W tym dniu wszyscy moga dac wyraz swojej pasji muzycznej: mozna spiewac, mozna grac, mozna tanczyc...
No tak "mozna"... Kiedy w Polsce ogladalam film "Dwa dni w Paryzu" nie moglam sie doczekac, kiedy i ja bede uczestnikiem tego swieta!
A tymczasem nic szczegolnego sie nie wydarzylo...
Pojechalam po poludniu w okolice Opery Palais Garnier, bo mysle sobie, co jak co, ale kolo Opery cos musi sie dziac. I nic...nic szczegolnego:/ reszta dzielnicy zupelnie uspiona. Puste ulice, puste sklepy, puste kawiarnie... bylam naprawde zdziwiona! W mojej dzielnicy to juz w ogole o swiecie muzyki mozna zapomniec:(
Ale na nude nie moge narzekac! Moja wspaniala znajoma, ktora bardzo cenie, napisala mi ostatnio takie bardzo madre slowa, w ktore i ja w glebi serca zawsze wierzylam: w zyciu nigdy nie ma sensu niczego zalowac, bo widocznie zycie przygotowuje nam cos lepszego.




Przyszlo mi wiec "grac" nowa, niesamowita role w moim zyciu...Dostalam szanse wprawienia sie w zawod barmana:)) zajecie to jest naprawde pasjonujace:))
pracuje wieczorami, wiec zarywam noce, wracam okolo 3 nad ranem; poznaje swietnych ludzi, ucze sie jak przygotowywac piwa, koktajle, drinki, napoje cieple; rodzaje win juz mam w malym palcu:)) ucze sie jak podawac, co z czym, w jakiej szklance, ile, jak nalewac etc.
Bardzo mi sie to podoba! Ba, nauczylam sie nawet otwierac butelki te z winem i te z szampanem:DD (wczesniej nic nie umialam, smieja sie ze mnie, ze nie jestem prawdziwa Polka). Czasami zostajemy po pracy razem i kazdy pracownik ma prawo (przywilej) do jednego darmowego napoju alkoholowego:)) i rozmawiamy i zartujemy tak do 3 rano:)) a ja siedze sobie tak z boku i dociera do mnie, ze nigdyn przenigdy nie wyobrazlam sobie, ze bede mogla zyc takim nocnym paryskim zyciem! Doslownie!
Praca lekka nie jest, co to to nie! Trzeba robic wszystko szybko, kilka rzeczy na raz! W miedzy czasie trzeba wymyc wszystkie szklanki, kieliszki, filizanki... na koniec zostaje mi "tylko" wymywcie calego baru, czyli wszystkie blaty, maszyna do kawy, to, gdzie nalewa sie piwa - troche tego jest:PP Ale ten czas wlasnie uwielbiam, bo puszczamy duzo glosniej muzyke, spiewamy i tanczymy, oczywiscie w czasie pracy:)))



Po raz kolejny przekonuje sie, ze zycie jest niesamowite i pelne niespodzianek! Zawsze gdy przechodzilam kolo tego baru, myslalam sobie, jak fajnie byloby tu pracowac! Zawsze rano siada tam pewna starsza pani. Z wygladu przypomina raczej kogos bardzo biednego, ale z pewnoscia jest na odwrot, bo kogo stac chodzic kazdego dnia na sniadanko do dosc drogiej restauracji?! Zawsze gdy ja widzialam, mialam ogromna ochote dowiedziec sie kto to taki! I mysle, ze teraz to kwestia kilku dni i zaspokoje swoja ciekawosc:DD Raz przeszla mi przez glowe taka mysl: "z pewnoscia sie dowiem, nie wiem jak, ale juz zycie sie o to postara!"
A jak na razie wszelkie niedociagniecia nadrabiam usmiechem i wdziekiem osobistym:)) we wlosy wpinam sobie czerwony kwiatek i ten kwiatek juz zrobil furore, a pracuje dopiero cztery dni:))
Zastanaiwiam sie, czy za chwile moj dziennik nie zamieni sie w dziennik barmanki, w ktorym bede "zatrzymywac" wszelkie ciekawe przpisy na koktajle i drinki:PPP
Ale obiecuje Wam, ze za niedlugo wybieram sie do teatru, czyli bedzie po staremu:D
Choc mi powiedzieli, ze nie potrzebuje juz kursow teatralnych, bo teatr jest tu, w tej pracy! I wiecie, ze to prawda!
Mysle, ze w tej pracy trzeba miec zaciecie aktorskie, by zaistniec! Z czystym sumieniem moge powiedziec, ze wszyscy, ktorzy tam pracuja, takowe posiadaja. A teraz ja znalazlam sie wsrod nich:))



A na koniec... kilka przepisow:)) i ciekawostek z tego frapujacego swiata, w ktorym wszyscy koncza jako alkoholicy (to zart! mam nadzieje!):
do winka rozowego, by bylo slodsze mozna dodac troche limonady i dwie kostki lodu - wyborowe:)); diabolo nie ma nic wspolnego z alkoholem, choc nazwa jest taka, ze az sie prosi:) - jest to nic innego jak troche syropu mietowego, limonada i kostki lodu i tyle! Monaco - syrop z granatow, limonada i na zakonczenie piwo; kir - czyli likier owocowy wedlug uznania, ale bardzo malo plus biale wina Sauvignon; pastis - serwujemy z jedna kostaka lodu i obok z karawka wody; moje nowe dziecko, ktore wczoraj stworzylam to mojito:DD bylo piekne! A jak sie je przyrzadza - limonke kroimy na niewielkie kawalki; 4 male kawalki wyciskamy bezposrednio do szklanki, dodajemy liscie miety, 2 lyzeczki cukru trzcinowego, nastepnie zgniatamy dodajemy skruszony lod, baccardi (liczac szybko do 5), mieszamy lyzeczka, ktora pozniej pozostawiamy i wszystko to zalewamy perrierem:)) potem dekoracja, czyli listek miety, dwie male slomeczki i takie swiecace cudo do srodka:DD I moje dziecko wczoraj blyszczalo:)) potem zamowiono jeszcze dwa kolejne:))) i znow dalam upust mojej kreacji:)))
To na razie tyle ze swiata zwarioawnej Paryzanki:)), ktora za chwile wybiera sie na walke z wiatrakami, czyli francuska biurokracja:PP
Chcialam jescze podziekowac wszystkim wspanialym osobom, ktore "byly" ze mna przez te kilka bardzo trudnych chwil! Milego, slonecznego dnia! Moj zaczyna sie od 18.00:DD

P.S. Zdjecia sa tworczoscia pewnej przesympatycznej Ani, ktora mialam przyjemnosc ostatnio poznac, gdyz byla tu na kilka wakacyjnych dni:) Wraz z jej przyjacielem bylismy razem na wiezy Eiffla, by pozegnac slonce albo raczej podziwic zachod slonca:)) Z tego wypadu powstalo kilka neologizmow i tak na przyklad - "przepardon" i "piorochron" :DDD napisala mi, zebym o nich pamietala... zawsze bede pamietac!

mardi 15 juin 2010

...


Wtorkowy, piekny, magiczny wieczor. Niestety zmarnowany, samotny, trudny... Nie wiem, co mam o nim sadzic... Co przyniesie jutro??
Dlaczego gdy juz po malu wszystko uklada sie w dobrym kierunku, gdy plany i marzenia zaczynaja nabierac ksztaltow, gdy juz je dostrzegam, juz prawie dotykam, to wszystko gdzies niknie??
Spogladam w niebo, jest teraz takie piekne... Lazurowy blekit przepieknie mieni i laczy sie z rozowo - czerwonymi chmurami... na ich tle pojawiaja sie co jakis czas jaskolki... sa takie radosne, piekne, magiczne, wolne...
w szybie odbija sie wieza... wlasnie swieci... jest godzina 22.00...
A po moich policzkach splywaja lzy...
Jeszcze wczoraj bylam taka szczesliwa, jeszcze wczoraj wszystko jawilo sie w jasnych barwach...
Znow ciezko, znow musze podejmowac trudne decyzje, znow musze walczyc... Kiedy zdobede??!



Jeszcze kilka dni temu podziwialam zachod slonca z wiezy Eiffla, cieszac sie i wierzac, ze marzenia jednak sie spelniaja, ze daje rade, ze bedzie dobrze...
A teraz?? Teraz robi sie juz ciemno, czerwono-liliowe chmury powoli znikaja, ja sama malo co juz widze na klawiature...
Kocham Paryz. Zakochalam sie w nim od pierwszego wejrzenia... Zakochuje sie caly czas od nowa... Wczoraj w nocy na rowerze przez mosty; codziennie rano przez okno; u Fauchona na kawie... na zakupach na Champs-Elysées...



Czy potrafilabym go opuscic?? Czy mam tu byc?? Czy mam realizowac swoje marzenia? Czy sluchac glosu rosadku?? Czy mam sie poddac?? Czy mam walczyc??
Czy zycie mnie "probuje"? Czy chce wiedziec, ile jeszcze wytrzymam??
Spogladam przez okno... jest taki piekny wieczor... Invalides jak zwykle kroluje, wspaniale oswietlony....
Spytasz, co sie dzieje...To zycie znow daje mi o sobie znac...
Ale te jaskolki... Te jaskolki cos mi przypominaja... czy to byla Nadzieja??

jeudi 10 juin 2010

Ochronic dzielo


W koncu aktualny repertuar kinowy ruszyl z cala pompa! Pojawiaja sie ciekawe filmy, ktore zostaly nagrodzone w Cannes kilka tygodni temu. Musze przyznac, ze jako milosniczka Juliette Binoche, nie moglam przepuscic "Copie conforme", gdzie grala glowna role, za ktora otrzymala wyroznienie.
Dlatego we wtorkowy wieczor wraz z moja swiezo poznana kolezanka wybralysmy sie do kina kolo Odeonu, by dowiedziec sie, co tym razem pokazala niesamowita Juliette. Czy wiecie, ze z pochodzenia jest Polka?! Jej dziadkowie mieszkali w Czestochowie, ktora aktorka czesto odwiedza i ktorej jest ambasadorka!
Coz, swiat jest maly...
Tytul fimu mozna przetlumaczyc jako kopia uwierzytelniona. Jest to nowy film Abassa Kiarostami.
Pieknej Binoche towarzyszyl William Schimell.
Film mnie zaskoczyl, moge powiedziec, ze nawet zszokowal.... swoja prostota, cisza, niezwykla nasyconoscia trudnych, mocnych emocji...
Trudno mi go sklasyfikowac, okielznac, jest w nim mnostwo symboliki, w kazdym najdrobniejszym gescie, w kazdym spojrzeniu, w kazdym detalu...
Sprobuje go jednak okielznac, rozsuplac, "rozebrac" i rozszyfrowac!
Za punkt wyjscia obralam sobie sam tytul - co to jest kopia? Dlaczego kopia? O co tu chodzi? Co rezyser chce nam zasygnalizowac i przekazac?
Zagladam do slownika...
Kopia – dokladne powtórzenie wykonanego wczesniej dziela (np. rzezby, obrazu, obiektu architektonicznego), z tego samego (lub tanszego) materialu, przy zastosowaniu tej samej techniki, w tej samej skali. Kopia powinna byc oznakowana, tak aby nie nosila znamion falszerstwa (nazwisko osoby sporzadzajacej kopie jest znane). Kopie wykonuje sie w celach dydaktycznych, kolekcjonerskich, dla ochrony dziela oryginalnego (np. kopie rzezby, pomnika eksponuje sie na wolnym powietrzu, a oryginal wystawia sie w muzeum).
Teraz moge przejsc do krotkiego opisu wydarzen; film zaczyna sie nietypowo... zblizenie na stol i kamienny kominek; na stole zainstalowane sa mikrofony; slyszymy odglosy rozmow; jestesmy na jakiejs konferencji, ktora jeszcze sie nie rozpoczela; pojawiaja sie napisy, obraz caly czas ten sam; nie lubie tego i zawsze Wajde za to wysmiewam, a tu prosze kamera nawet sie nie rusza, caly czas to samo ujecie...
Po napisach cos zaczyna sie dziac, podchodzi mezczyzna, robi probe mikrofonu i przeprasza za spoznienie oczekiwanej osoby. Kto to taki? Okazuje sie nim mezczyzna, okolo 40, pisarz, ktory bedzie prowadzil konferencje na temat swojej nowej ksiazki "Copie conforme". W miedzyczasie przychodzi dojrzala kobieta, siada tuz z przodu, towarzyszy jej syn; nie sluchaja rozmowcy, tylko przelotnie, po chwili wychodza... Ona idzie szybkim krokiem, chlopak powoli, kilka dobrych krokow za nia, nie spieszy sie, by ja dogonic; tak chodza zawsze...
Spotykaja sie w restauracji, ona zdarzyla zlozyc juz zamowienie; odbywa sie bardzo dziwna rozmowa miedzy nimi; nic nie rozumiem...
Kobieta, ta postac wlasnie odgrywa Juliette, zakupila kilka ksiazek "Copie conforme"; chce by autor zadedykowal je dla jej przyjaciol oraz siostry, umawia sie z nim do swojej pracowni, gdzie znajduja sie wlasnie kopie roznych rzezb;
Witaja sie, po czym on proponuje spedzenie popoludnia w plenerze, zachwycony jest pogoda, widokami, akcja bowiem dzieje sie we Wloszech.



Biora samochod, prowadzi kobieta; pisarz podpisuje swoje ksiazki; cala sekwencja ukazuje nam piekne pejzaze Wloszech - jestem zachwycona! Rozmowa pomiedzy bohaterami jest dziwna; czuje sie dziwnie; bohaterka wydaje mi sie jakas nienormalna, nienaturalna, ba, niemozliwa! Tak nie zachowuje sie osoba, ktora poznaje zdolnego pisarza, ktory na dodatek robi jej przysluge; Juliette w jednej chwili usmiecha sie, jest mila, po czym za chwile jest zdenerwowana, nie ukrywa niezadowolenia, pojawiaja sie nawet ostre slowa, nie krepuje sie; za chwile znow jest mila i taktowna... Zabiera go w miejsce, gdzie ludzie biora sluby, bo ponoc przynosi szczescie nowozencom; tutaj pisarz pyta, czy ona sama brala tu slub; nie ma odpowiedzi;
potem ida do niewielkiego muzeum; ona chce mu pokazac pewna kopie, bo przekonana jest, ze bedzie nia zachwycony; nie zachwyca sie...w zamian za to chce wypic kawe; znajduja wiec niewielka kawiarnie; zamawiaja napoj, po czym jego telefon przerywa im rozmowe; odbiera, wychodzi i zostawia Juliette sama;
przedtem opowiada jej o tym, co bylo natchnieniem do napisania powiesci; podczas opowiesci po policzkach kobiety splywaja lzy... zaczynam rozumiec... lacze powoli fakty...
wlascicielka kawiarni rozpoczyna rozmowe na temat "meza" Juliette; mysli bowiem, ze pisarz jest jej mezem...
Juliette mowi, ze jest to czlowiek, ktory mysli tylko o sobie; kelnerka odpowiada, ze czuje, ze mimo to jest to dobry maz;
I tak pada kluczowe zdanie, ktore aktorka powtorzy dwa razy: "Ty zyjesz swoim zyciem, a rodzina zyje swoim". Ja juz wiem... to jej maz...ta gra pozorow na poczatku wydaje mi sie dziwnym pomyslem...moze jest to ciekawe, ale malo realne, moze stwarza atmosfere tajemnicy, ale jest nieprawdziwe, malo zyciowe; troche bez sensu, nie widze w tym sensu... Moze to ma byc kopia?? Kopia poczatku udanego zwiazku?? Ale w takim razie nieudana, zle zrobiona, zle zlepiona... emocje biora gore... mysle jednak, ze w tym momencie scenariusz troche kuleje...
Jest jedna jedyna scena w tym filmie, podczas ktorej sie smieje! Juliette w przezabawny sposob zagrala rozmowe telefoniczna ze swym synem! Byla niesamowita:))
energicznie gestykulowala i dosc glosno artykulowala:D
Rozbroila mnie ta scena...
Nie jest to jednak koniec jednodniowych przygod... Juz wiem, ze przechadzaja sie miejscami, ktorymi kiedys spacerowali, gdy milosc pomiedzy nimi kwitla... kosciol, gdzie brali slub, plac przed starym kosciolem, gdzie Juliette zachwyca sie rzezba kobiety i mezczyzny, ktory sie nia opiekuje, oslania i ochrania ja. Dla Juliette rzezba i to, co chce przekazac jej autor, jest przepiekna! On nie rozumie jej zachwytu, nie podziela jej poasji i pogladow; mowi nawet, ze sie za nia wstydzi... Juliette pyta wiec przechodniow, co sadza o tej rzezbien potwierdzaja jej slowa; napotkany mezczyzna podchodzi nawet do jej meza i mowi mu, ze to, co powinien zrobic, to po prostu polozyc swa dlon na jej ramieniu; ze ona tego potrzebuje, ze czeka wlasnie na to....odchodza, a on niesfornie kladzie reke na ramieniu bohaterki; jest szczesliwa...
on jest glodny, wiec szukaja restauracji, ktora znajduje sie tuz obok, zamawiaja wino; kobieta wychodzi do toalety; maluje sie, przymierza kolczyki, w koncu wybiera biale; jest piekna, czuje sie piekna; wraca do stolika; on niezadowolony - wino jest niedobre; chce wyjsc; ona wyrzuca mu, ze on nawet jej nie widzi; jest zmeczony; nie mowi, ze jej nie kocha, ale nie mowi, ze ja kocha...
wychodza; ona znajduje dwa kawalki chleba, dzieli sie z nim, idzie do kosciola i saida na lawce; on czeka na zewnatrz; po chwili ona wraca; wpada jej do glowy pomysl, by zajsc i jeszcze raz zobaczyc pokoj, gdzie spedzili swoja noc poslubna; pokoj numer 9; ona wchodzi pierwsza; wyglada przez okna; pyta go czy pamieta; on nie pamieta...jak moze nie pamietac? Ona pamieta wszystko,nawet najdrobniejszy detal; on mowi, ze jest piekna, ze sie zmienila, ze jeszcze bardziej piekna; ona proponuje mu, by zostal, by znow sprobowali, ze sie uda...on - "mowilem Ci, ze o 21.00 musze byc na dworcu". Na ekranie pojawiaja sie napisy...

Zaczynam powoli rozumiec... ten jeden dzien jest kopia ich dnia, gdy sie pobierali, gdy byli szczesliwi, gdy wierzyli, gdy przyrzekali, gdy mysleli "na zawsze", gdy sie kochali...wracaja po kilku latach... nie wyszlo, ona ma nadal nadzieje - na szyi nosi naszyjnik z wazka, a wazka symbolizuje nadzieje; on jest zmeczony, nie widzi problemu w tym, ze realizuje siebie, ze nie jest z rodzina...
Czy juz nie kocha?? Nie mowi ani nie, ani tak... moze w jakis sposob jest przywiazany?
Kopia wypada marnie....to nie ten sam material...
To, co mnie zastanowilo to to, ze Juliette trzy razy odbijala sie w lustrze. Co to moze oznaczac? Czy i ona jest kopia? Czy odbicie w lustrze?? Ona teraz, dzis i ona kiedys, wczoraj. Juz nie taka sama, zmieniona, doswiadczona, bardziej dojrzala, wiedzaca czego chce...
Nie on... On jest caly czas taki sam...tak samo zimny, egoistyczny, przystojny... Czy wiec to kopia jest lepsza? Czy dzielo oryginalne?!
W filmie w ogole nie bylo muzyki... Caly czas na nia czekalam i sie nie doczekalam... rezyser mial na celu oddanie prawdziwego, realnego dnia z zycia bohaterow... Ja jednak odczuwam, ze jest to szkoda, bo dzieki muzyce film bardziej zapada mi w pamiec...
Juliette zagrala rewelacyjnie! Dzieki niej zwykly w sumie scenariusz nabral zycia, nabral charakteru; gdyby nie ona to nie sadze, by film zdobyl jekies szczegolne uznanie... Ludziom, ktorzy siedza obok mnie, nie podoba sie... smieja sie, podczas gdy ja czuje sie zupelnie pusta...czuje ogromny smutek i zal, bo obraz ten probuje mi wmowic, ze wspolne marzenia o milosci, przyrzekanie, ze bedzie sie zawsze razem, nadzieja, wiara, sa na nic... ze zycie weryfikuje to wszystko... ze dobrze jest tylko na samym poczatku...
Czy takie jest przeslanie tego dziela?? Mozna takie zaproponowac... nie znajduje innego...

samedi 5 juin 2010

Od kilku dni...


zycie jest niesamowite! W koncu wyswiecilo slonce i to nie tylko to na niebie, ale rowniez to osobiste:DD.
W Paryzu okres festiwali i innych fantastycznych wydarzen coraz bardziej sie "rozkreca"! Ludzie wychodza z mieszkan, z muzeow, ba, z murow, by spedzic niezapomniane wieczory pod gwiezdzistym niebem.
I taki niesamowity wieczor spedzilam w czwartek! Byl to czysty przypadek! Akurat przechodzilam kolo Madeleine, by dostac sie do teatru Madeleine, gdy nagle zauwazylam tlum ludzi, ltoczacy sie przy niewielkim sklepiku Maison du chocolat. Przed sklepem rozstawione niewielkie budki. Jako ze nie mialam pojecia o co chodzi, uprzejmie poprosilam o wyjasnienie mi tego niesamowitego zjawiska i kolejki ciagnacej sie przez cala ulice! Otoz 3 czerwca odbywala sie "La nuit du gateau", czyli noc ciasta! Wszystkie najswietniejsze wspanialosci domu czekolady Maioson du chocolat, byly dostepne za darmo w dowolnych ilosciach:DD Poprzez boskie macarony (waniliowe, cytrynowe, czekoladowe, mangowe, pistacjowe... - Ladurée moglo sie schowac!), eklerki, musy czekoladowe, ciasteczka z malinka na gorze, ciasteczka pistacjowe, cytrynowe, tiramissu, lody, czekoladki cytrynowe, morelowe, pomaranczowe... Oj, cale masy! A wybor tak ogromny, ze mialam duze problemy - wszak nie sposob wszystko zjesc!

No, ale nic! Na poczatku trzeba bylo sie ustawic w dluuuugiej kolejce... Stalam tak 2 i pol godziny!
Z utesknieniem spogladalam w glab niewielkich domkow, ktore staly przed samym sklepem, gdzie szczesliwcy pili juz szampana, zajadali sie pysznosciami, rozmawiali i korzystali z wszelkich dobrodziejstw, jakie ofiarowal Maison du chocolat tego wieczoru.
No, ale przeciez najlepszy sposob na nude, to rozmowa! Takze pierwsza osoba, z ktora zawieram przelotna znajomosc, okazuje sie pewna murzynka, ktora cwana sztuka! Dostaje sie juz po 15 min do srodka! Warunkiem dostania sie do srodka jest posiadanie pewnej nietypowej bransoletki, czyli wstazki z napisem Maison du chocolat, brazowej, badz czerwonej:D.
Ktos po prostu byl mily i jej ja dal.
Juz po kilku minutach stania podchodzi przemila pani (o takich to nie idzie inaczej powiedziec:D) z taca, na ktorej jest asortyment najlepszych czekoladek - do wyboru do koloru! Moj wybor pada na przepyszna czekoladke o smaku pomaranczowym! W zyciu nie jadlam lepszej!



Usmiecham sie szczesliwa, bo wszechobecna czekoladowa pasja udzielila sie mi podwojnie! Jestem w poblizu jednego z domkow, gdzie przy stoliku siedza dwie kobiety i jeden niesamowity pan:)) Pan patrzy na nas, biedakow, cierpliwie czekajacych w kolejce. W pewnym momencie jedna z pan dzieli sie z kims z kolejki malenkim deserem czekoladowym, oczywiscie, ja zaskoczona, na glos wypalam, ze jest to niezwykle mile z jej strony! I co?? Juz po chwili taki sam deser znajduje sie w mojej rece! Otoz ten niezwykly starszy pan predko leci do stoiska, by z usmiechem mi go wreczyc:D. Zaczynamy rozmawiac:)), no ale kolejka sie przesuwa do przodu i musze go opuscic. Nastepna znajomosc zawieram z pewna para. Pani o pieknych dluugich rzesach, brunetka, nietuzinkowa od razu przyciaga moja uwage, po chwili spostrzegam jej kolege, ktory ma dluugie wlosy, ale takie naprawde dluugie, prawie do pasa.
Ja bym mu je od razu sciela:PP. Mezczyzna okazuje sie niezwykle sympatyczny!! Zartujemy razem:D, liczymy o ile metrow posunelismy sie do przodu przez okolo dwie godziny!
Niestety poddaja sie juz na ostatnim zakrecie:/ zmieniaja plany i ida do restauracji:(( Zegnam sie wiec z nimi i nie ukrywam zalu!
Po chwili jednak rozmawiam juz z trzema Chinkami! Sa bardzo sympatyczne i wszystkie bardzo ladne:D Niestety nie za dobrze mowia po francusku, ale jakos sie dogadujemy:D. Ja robie osobista reklame i juz po kilku minutach zachwalam im kawiarnie, w ktorej obecnie pracuje. Musza koniecznie mnie odwiedzic!
W miedzy czasie oczywiscie, co jakis czas podchodza ekspedienci z nowymi smakolykami, a to macarony albo pistacjowe ciasteczka, albo czekoladki... Kocham ich za to ogromnie:D



Zglodniali ludzie rzucaja sie na biednych "dostawcow"...
Pomiedzy tlumem krazy kamera i dwojka kamerzystow skrupulatnie udokumentowuje cale zdarzenie:D Mam nadzieje, ze gdzies tam jestem uwieczniona:DD
Oprocz tego wystepuje pewien zespol. Spiewa piekna, drobna brunetka, akompaniuje jej gitara i organy. Spiewaja znane piosenki francuskie i angielskie - od razu lepiej znosi sie trudy stania w kolejce:).

Juz na samym koncu rozmawiam jeszcze z innymi dziewczynami i tuz po 23h00 (!) przystojny pan przywiazuje mi brazowa wstarzke na reke, ha! Jestem w srodku! A w srodku o godzinie 23.00 juz pobojowisko, ze tak powiem. O szampanie moge juz zapomniec:( Wchodze wiec do zatloczonego sklepiku i po trudach przeciskania sie pomiedzy ludzmi (Matko i corko! Mam biala sukienke! boje sie, ze wyjde w brazowe laty:PP Cudem suknia ostaje sie bez szwanku! Uff! To jedna z moich ulubionych...) dostaje sie do lady, by zamowic ciasteczko z malinka, ciasteczko pistacjowe, pol madlenki, lody z polewa karmelowa na gorze w malusienkim plastikowym kubeczku:). Jest niewielki problem z lyzeczkami, ale po trudach otrzymuje jedna:D Koncze lodami czekoladowymi i waniliowymi:D Mam juz troche dosc tego slodkiego... Najlepsze bylo ciasteczko pistacjowe, macarony i czekoladka pomaranczowa! Ach, wroce kiedys po nie:)) Ba! Wysle troche do Polski:)
Szczesliwa stoje pod brazowym parasolem, slucham i podziwiam piekna piosenkarke. Po chwili jednak juz koncza - zbliza sie 24h00, a to oznacza koniec imprezy:/, ale nie wrazen! A juz na pewno nie dla mnie! Muzycy sie przedstawiaja i nagle slysze, ze ona na imie ma Karolina! No, a Karolina to przeciez polskie imie... No, nic po chwili wahania (raz sie zyje!), podchodze do niej, grzecznie mowie, ze jestem zachwycona wystepem, po czym wypalam, jakiej jest narodowosci:DD A ona mi no to z pieknym usmiechem, ze ona Polka:DDD Na co ja podekscytowana odpowiadam, ze jam rowniez Polka:))))

I tak dwie Polki poznaly sie w sercu Paryza:)) Rozmawiamy przez chwile. Karolina jest niesamowicie sympatyczna! Jest we Francji od 5 roku zycia, rozumie polski i troche mowi po polsku:)) Wymieniamy sie numerami telefonu:))
Zachwyca se moim szalonym pomyslem przybycia samotnie do Paryza:))
Sama spiewa w pewnym barze (jeszcze nie wiem, w ktorym, ale sie dowiem), mieszka w poblizu Madeleine, takze prawie jestesmy po sasiedzku:D.
Kto wie, moze mi sie uda, choc raz z nia zaspewac??
Jak zwykle dziele sie zdjeciami:)), na ktorych uwiecznilam niesamowite zdarzenie i niesamowita Karoline:D.
Pozdrawiam wiec Was kochani czekoladowo:)))))
I co moge jeszcze dodac... od kilku dni zycie jest niesamowite:DDD
Wasza Plath

mercredi 2 juin 2010

Orientalne inspiracje



Dedykuje ten wpis wspanialej osobie, ktora bardzo kocham, a ktora obchodzi dzis swoje urodziny.
W zwiazku z tym chcialam opisac cos nietuzinkowego, cos, co z pewnoscia i ja by przyciagnelo i zainteresowalo! Wybor padl wiec na wystawe Orient-Hermès Voyages (orientalne podroze) de Laila Menchari, ktora ma miejsce w Instytucie swiata arabskiego (Institut du Monde Arabe). Jako zagorzale milosniczki mody i pieknych przedmiotow, nie moglybysmy tego przegapic:).
Na poczatku musze sie przyznac, ze gdyby nie marka, ktora uwielbiam, to moja stopa w Instytucie arabskim, by nie postala. I predko tam nie wroce...



Z firma ta i moim jej odkryciem wiaze sie bardzo zabawna historia. Otoz chustka, ktora mozna kupic od 500 euro w zwyz, zostala przeze mnie zakupiona za jedyne 1 zloty, oczywiscie w odziezy uzywanej w Polsce:). Bardzo mnie smieszy mysl, ze nabylam ja nawet nie za jedno euro:D Oczywiscie snobuje sie, ilekroc ide do Le Bonmarché:D.

Sama marka Hermès narodzila sie 170 lat temu. Jej logo stal sie kon, od ktorego wszystko sie zaczelo.
Firma slynie przede wszystkim z wyrobu ekskluzywnych torebek (nie omieszkam sie pochwalic, ze poznalam fantastycznego faceta, ktory takowe kiedys robil:)), skorzanych rekawiczek, no i wlasnie wspomnianych juz apaszek. Zreszta jest tak slawna, ze kazdy wie, o czym pisze.



Dzien byl bardzo pochmurny, troche padalo; mialam wrazenie, jakby wszyscy ludzie, gdzies sie pochowali, bo na ulicach bylo dosc pusto.
Sama wystawa tez tego dnia nie cieszyla sie licznymi zwiedzajacymi, zaledwie kilka osob, co na Paryz jest doprawdy zadziwiajace.
Ekspozycja miala miejsce nie w samym budynku Instytutu, lecz w niewielkiej hali, tuz przed, co mnie dosc zaskoczylo.
Pomysl hali bardzo mi sie nie podobal... Wiadomo, nieladne wnetrze, wszystko jakby zawieszone w przestrzeni, nie wystawione, a nawrzucane. Tu jakies stoisko z jakimis arabskimi "cudami", za chwile kolejne z ciuchami, drewnianymi mozaikami, a pomiedzy tym wystawa! Doslownie! Wiec bardzo sie rozczarowlam! Czulam sie po prostu jak na jakims bazarze! Wiadomo, kultura arabska...
Piekne przedmioty Hermèsa znajdowaly sie za szklem, nie mozna bylo robic zdjec.
Oprocz tego puszczany byl film z wystawami domu Hermès od roku 2003, wlasnie zainspirowanymi Orientem, czyli Indie, Afryka, Tunezja, Maroko, bizantyjska ceramika, Meksyk, wplywy srodziemnomorskie, ktory okazal sie bardzo interesujacy.
Oczywiscie sama ekspozycja, przepiekne przedmioty wykonane dla marki Hermès z licznymi rekwizytami charakterystycznymi dla danego kraju, bardzo mi sie podobaly! Kilka perelek z trudem musialam opuscic... Moze dobrze, ze byly za tymi gablotami szklanymi??!:P




Autorka wystawy byla Leila Menchari, ktora juz od wielu lat pracuje dla domu mody Hermès. Jej dekoracje sa za razem subtelne i odwazne, bedace odzwierciedleniem jej wlasnego dziecinstwa w Hammamet. Leila ukonczyla studia na Akademii Sztuk Pieknych w Tunezji, po czym podjela nauke w Ecole Nationale Supérieure des Beaux Arts w Paryzu. Jej spotkanie z Annie Beaumel u Hermèsa decyduje o jej orientacji zawodowej. Menchari staje sie jej asystentka zanim w 1987 roku Jean-Louis Dumas Hermès mianuje ja na naczelna dekoracji swej marki.
Od tego czasu mloda artystka wykonuje cztery witryny na rok, dajac upust wszystkim swym marzeniom i fantazjom.



W Instytucie udalo mi sie zobaczyc osiem z nich: "Cheval d'Orient", "Le Fleuve, à l'ombre de Karen Blixen", "Festvotés indiennes", "Céramique ottomane, Iznik", "Terrasse d'un palais indien" (moja ulubiona!), "Sur un air de Paris", "Carthage" i "Hommage à Maria Félix".
Kazda z witryn wprowadza w inny niesamowity swiat. Czasami jest to swiat polowan i podrozy - kon orientalny, czasami dziki, barwny jak swiat Afryki, innym razem pelen elegancji, bogaty w ornamenty, biel kosci sloniowej swiat Indii, pelen mozaik i tutaj trzeba zwrocic uwage na nietuzinkowe torebki, ktorych dekoracja byly wlasnie mozaiki. Nie wiem, czy sama zdecydowalabym sie na tak oryginalny zakup... Zdecydowanie bardziej odnajdywalam sie w inspiracjach indyjskich, gdzie znalazlam boska kremowa torebke, z ktora z checia z tej wystawy bym wyszla:D.



Trzeba przyznac, ze Leila ma ogromny talent. Jej prace charakteryzuja niebanalne rozwiazania kompozycyjne, odpowiedni dobor dekoracji, mebli, zwierzat w taki sposob, by nie przytlaczaly, a eksponowaly to, co jest najwazniejsze, czyli wyroby marki.
Osobiscie wystawy jednak nie polecam. Pozostawia duzy niedosyt, obejrzenie wszystkich zaprezentowanych elementow zajmuje okolo 30 minut. Samo ich umieszczenie w nieestetycznej hali, sprawia, ze lepiej poogladac sobie zdjecia z dekoracjami artystki, filmy, badz kiedys, gdy bedzie taka mozliwosc, zobaczyc je po prostu w witrynach butikow Hermèsa.

Zamieszczam zdjecia, ktore doskonale obrazuja charakter prac artystki i zycze milego ogladania orientalnych cudow!

Spacerujac uliczkami Marais natknelam sie na przeswietnego slonia, ktorego dodaje do wpisu specjalnie dla Was na szczescie:)) (nie moglam sie powstrzymac!) i kilka zdjec, ktore pochodza z paryskich cukiernii - torciki urodzinowe dla solenizantki (jako ze wystawa nie do konca spelnila moje oczekiwania), ktorymi mam nadzieje za niedlugo bedziemy sie zajadac:DD



lundi 24 mai 2010

Sceny otwarte na... niezwyklosc,


na niebywalosc, na niesamowitosc... bo taki jest teatr marionetek i taki byl wlasnie tegoroczny 8-my z kolei festiwal marionetek pt. "Scènes ouvertes à l'insolite" (sceny otwarte na niezwyklosc). Festiwal odbywal sie w teatrze de la Cité internationale, ktory znajduje sie na przeciwko RER B Cité universitaire, 17 bd Jourdan 75014 Paris i trwal od 18 maja do 23 maja.
Nigdy wczesniej nie widzialam takiego prawdziwego przedstawienia marionetkowego, wiec gdy tylko zobaczylam ogloszenia, od razu sie napalilam, planujac juz z tygodniowym wyprzedzeniem, dzien, w ktorym stane sie swiadkiem tego niezwyklego widowiska:). Dzien ten przypadl na wczorajsza niedziele, ktora w calosci tam spedzilam.

Zanim sie jednak tam dostalam, spedzilam dokladnie godzine i 3O minut w metrze (gdyz postanowilam, ze dotre metrem) w zwiazku z jakimis problemami na linii, ktora obralam. Gdy wiec dotarlam bylam juz lekko zirytowana i zmeczona. Moje zirytowanie nie ustepowalo, gdyz nigdzie w calym budynku nie znajdowalam zadnych informacji, gdzie, co i jak funkcjonuje! Postanowilam jednak cierpliwie czekac, co oczywiscie oplacilo sie i zostalo mi wynagrodzone:).
Po okolo 30 minutach kasa z biletami zostaje otworzona, mozna wziazc juz jakies ulotki, zakupic bilety. Czesc przedstawien miala miejsce na polu, poniewaz budynek miesci sie tuz przy pieknym, duzym parku. Jest piekny taras, gdzie mozna wypic chlodne napoje, jest kawiarenka, gdzie mozna kupic cos do jedzenia - co tez uczynilam! Moim wyborem okazala sie najwspanialsza, jaka dotad jadlam tarta za sliwkami! Rewelacja:)) W Polsce taka mozna dostac dopiero okolo sierpnia, a ja zajadam sie juz w maju:).



U stop tarasu mym oczom ukazuja sie trzy malenkie, bialo-czarne domki, z malenkimi okienkami, a dookola kazdego z nich malenkie stoleczki w tych samych kolorach. Rozgladam sie niepewnie, w koncu jakas pani zaczyna cos tlumaczyc grupce osob, wiec przylaczam sie i juz mniej wiecej wiem, co bedzie sie dzialo. Juz za chwilke trzy panie, przebrane w czarne sukienki z bialymi elementami, niektore maja biale kropki, inne biale fartuszki, wyraznie umalowane, zaczynaja spiewac krotka, smieszna piosenke po angielsku - rozpoczyna sie pierwsze przedstawienie pt. "The Hood".

Ale uwaga! To nie jest zwykle przedstawienie, o nie! W tym przedstawieniu bierze sie udzial! Autorem jest Michal Svironi, sztuka otrzymala nagrode jury na miedzynarodowym festiwalu teatru ulicznego. No nic, nie zastanawiam sie nawet i siadam na jednym z tych niewielkich krzeselek. Obok mnie jeszcze dwie inne osoby i jedna z przebranych aktorek. Otwieram okienko i moim oczom ukazuje sie wnetrze domu lalek. Jak na dom lalek przystalo sa w nim lalki, ale przede wszystkim sa w nim filizanki, lyzeczki i dzbanek - wszak jest pora na herbate! I o tym jest przedstawienie - o dobrych manierach podczas picia herbaty! A wiec lekcja z dobrych manier: pani uzywajac niewielkiego dzwoneczka anonsuje nam pore picia herbaty, grzecznie pyta sie kazdego z nas, czy chcemy, wszyscy odpowiadaja pozytywnie, dziekujac przy tym skwapliwie. Pochwili unosimy juz nasze filizanki, obowiazkowo wysuwajac maly palec! Bez tego nie ma picia! Po degustacji na stol wyskakuje krolik - pora na podwieczorek! Dostajemy malutkie madlenki, ktore znajduja sie na talerzyku obok filizanki, kazdy ma taka madlenke dla siebie. Kazdy juz marzy o zatopieniu zebow w ciasteczku, a tu nagle... krolik znika... "O nie! Jadlam tak wolno, ze nie zdarzylam zjesc calego ciasteczka. Chcialabym znow, by byla pora podwieczorka!" - tak reaguje aktorka na znikniecie zwierzecia. I nagle krolik znow wyskakuje! Pani zamiast dokonczyc swoje ciasteczko bierze sie za ciasteczko mojej sasiadki, krolik znow znika, znow to samo zdanie i tak az wszystkie ciasteczka zostaja naruszone przez lakoma aktorke; zaproszeni goscie obeszli sie smakiem:P


Potem zaczyna bekac, dobre zachowanie i savoir-vivre biora w leb! I tak konczy sie to krotkie przedstawienie, w ktorym kazdy bral udzial, bo byl zmuszony do dania odpowiedzi:)) Bardzo ciekawe doswiadczenie:D
Juz w duzo lepszym humorze udaje sie tuz obok, gdzie stoi bialy stary samochod, wlasciwie bus, obok ciekawy stolik przypominajacy zegar; zdezorientowana podczodze do samochodu, w ktorym znajduja sie nietypowe przedmioty, ktore mozna dotknac, w kazdym cis przekrecic, cos przestawic, ba, mozna nawet,na nich stanac!
Tym wspanialym cudem okazala sie waga! Oj, nie mam najmniejszej ochoty sie wazyc... Ale, ale! To nie jest zwykla waga! Niemilosierne cyferki gdzies zniknely, zamaist tego na tarczy widnieja pewne przedzialy. Na kazdy przedzial oddzielne cytaty, o co chodzi??? Pytam pania, ktora jest specjalistka od tego wynalazku. Otoz waga ta mierzy nasz poziom stresu! Najlepszy wynik osiagaj ci, co maja zero, co zdarza sie rzadko, rzecz jasna. U mnie wskazowka znajduje sie w przedziale przed zerem, odczytuje cytat: "La morte attrape d'abord ceux qui courent" (smierc dogadnia najszybciej tych, ktorzy biegna) - oj, duuuzo stresu:PPP

Smieje sie jednak (nie lubie biegac:DD) i wchodze do pojazdu! Kilka kolejnych niesamowitych przedmiotow jest jeszcze do odkrycia! Kukulka, tykanie rytmomierza, stare listy i inne. Potem krociutki spektakl, podczas ktorego nic sie nie dzieje, gdyz aktorka w spokoju i uwaznie "bierze swoj czas", doslownie tlumaczac z francuskiego. No, ale w koncu wyciaga jablko, wklada do magicznego urzadzenia i po chwili czestuje nas kawalkiem owocu:).
Przedstawienie nosi tytul "Baby rumowe" (Les Babas au Rhum - Francja) Anny Spielmann. Nietuzinkowe:D



Z pleneru przechodze do wnetrza budynku. Uff! Juz troche chlodnej. W barze teatralnym znajduje sie bowiem wystawa marionetek pt. "Figures", artystka jest Aline Bordereau, ktora zreszta poznaje. Wysoka, chuda, brunetka okolo czterdziestki. Opowiada troche o swej pracy. Obiekty wystawione sa w niewielkiej sali. Nie jest ich duzo: krzeslo wiklinowe, na ktorym siedzi "kobieta" - lalka, malutki domek, domek lalki, ktora przeglada sie w lustrze, popiersie innej kobiety, cudny ptak! I inne dziwolagi, niektore demoniczne...

No i wreszcie przyszla kolej na profesjonalne przestawienia. Jest ich trzy, taki zestaw wybieram, place 12 euro.
Pierwsze przedstawienie trwa godzine i jest wystawiane w pieknej, duzej sali. Jest to "El vol de calandria" - przecudny spektakl Disseta Teatre z Hiszpanii. Hiszpanskiego ducha da sie odczuc juz po kilku sekundach! O czym opowiada
nam sztuka? Na scenie pojawia sie trzech aktorow: dwie kobiety i mezczyzna. Wszyscy ubrani sa w takie same, fioletwoe fartuchy. Dookolanich pelno dziwnych przemiotow. Nikt nic nie mowi, z glosnikow wydobywa sie atmosferyczna muzyka - klimaty Davida Lyncha. Kreca sie trche po scenie, tu cos badaja, tu ogladaja, przygladaja sie w bardzo niepewny i nieufny sposob. W pewnym momencie pan bierze stary akordeon, zaczyna grac i po chwili go otwiera! A ze srodka wychodzi niesamowita istota - bohater przedstawienia! Oczywiscie kukielka! Niezwykla, bo drewniana, o dlugich, cienkich nogach, duzych stopach, smiesznej malej glowie z duzym nosem:) To Niente. Powoli oswaja sie z nowym terenem i ludzmi, ktorzy zaburzyli mu spokoj. Niente nie zna tak naprawde zycia, poznaje go dopiero, gdy zostaje mu przestawiona Calandria - piekna, wrazliwa dziewczyna (kukielka, oczywiscie!) o ciezkich stopach - doslownie, ubrana w zwiewna czerwona sukieneczke. Bohaterowie zaczynaja sie poznawac i jak na prawdziwych bohaterow przedstawienia przystalo coraz bardziej sie soba zachwycaja, odkrywaja, by w koncu sie w sobie zakochac. Jest tylko jeden problem Calandrai nigdy nie bedzie mogla latac:( mimo wszytskich pocalunkow Niente. Tenze jednak wpada na pomysl, by uwolnic dziewczyne z ciezkich butow, po prostu je rozwiazujac! Znow sa szczesliwi! Calandria moze latac wraz z jej ukochanym! Jednak ich szczescie nie trwa dlugo... Calandria jest tak lekka, ze odfruwa do nieba, podczas gdy Niente pozostaje na ziemi... Serce Calandrii pozostaje na ziemi, zostake wrzucone do wazonu z woda - rozpuszcza sie... Niente powraca do akordeonu...
Przedstawienie jest piekne! Jestem zachwycona! Zachwyca mnie scenografia, muzyka, cienie i swiatlo na scenie, piekny taniec marionetek! Zachwyca mnie niebanalny, piekny, subtelny scenariusz!



Godzina minela, za pol godziny kolejny spektakl! Na co tym razem? Na francuskie przedstawienie pod tytulem "Signaux" (znaki) Yngvild Aspeli, ktore trwa 30 minut. To zachwyca mnie juz znacznie mniej... Jest to historia pewnego mzczyzny, ktory stracil reke, ale nadal ja odczuwa. Siedzi zamkniety w domu przed oknem, nie moze spac, pewnego dnia zauwaza dziewczyne, spacerujaca ulica, ktora bardzo go interesuje. Po tym "spotkaniu" reka przestaje go bolec; potem znow ja widzi, daje jej znaki z okna, ona na chwile przystaje, idzie jednak dalej, w pewnym momencie nadjezdza auto, kobieta zostajepotracona i umiera. Na scenie jest trzech aktorow i marionetka chlopaka ludzkich rozmiarow. Scena pozostaje ciemna, depresyjna, sama marionetka jest bardzo depresyjna, blada, brzydka. Oprocz tego okno, ktore sluzy jako jednen z akcesoriow. Ciesze sie, ze juz koniec! Po pieknie zeszlego przedstawienia, to wydaje mi sie malo ciekawe i nudnawe.




No i w koncu ostatnia scenka, na ktora tym razem musze poczekac okolo godziny, a jak na ironie trwa tylko 10 minut! Ale bylo warto!
Sztuka ta nosi tytul "Allume! Eteins!" (wlacz! zgas!)znow tej samej autorki - Yngvild Aspeil (Francja). Tym razem malenka scena, fotel, drewniany stolik z lampka i jedna aktorka, ktora budzi sie z glowa starej baby na swej piersi - to ona sama, starsza, ktora chowa sie przed smiercia. Aktorka jest swietna! Zmienia glosy - swoj i starej baby! Podoba mi sie!
I z tym ostatnim przedstawieniem konczy sie festiwal marionetek. Z nowymi artystycznymi doswiadczeniami wrocilam do domu. Co prawda ja w teatrze marionetek nie czulabym sie spelniona, ale sa luszie, ktorzy to kochaja i wspaniale mi to wczoraj udowodnili!